To był zwykły, pochmurny dzień, kiedy porządkując stare rzeczy po mamie, znalazłam na dnie szafy kartonowe pudełko, o którego istnieniu nie miałam pojęcia.
Pachniało kurzem, starym papierem i czymś nieokreślonym, co natychmiast przywołało w mojej głowie dzieciństwo. W pierwszej chwili chciałam je po prostu wyrzucić razem z całą stertą niepotrzebnych bibelotów. Ale z czystej ciekawości, a może z sentymentu, otworzyłam je.
Na samym wierzchu leżał zeszyt z zapisanymi przepisami mojej mamy. Pod spodem - koperty, mnóstwo kopert, równo poukładanych, niektóre z wyraźnym stemplem pocztowym, inne już zżółkłe od czasu.
Przez chwilę patrzyłam na nie z dystansu, jakby obawiając się, że dotykając ich, rozpadnie się cały świat, który zbudowałam przez ostatnie lata. Dopiero po chwili zorientowałam się, co łączy wszystkie te listy: jeden, dobrze znany mi, choć dawno nie widziany charakter pisma. Ojciec.
Przez całe życie wierzyłam, że mnie porzucił. Mama nigdy nie chciała mówić o szczegółach ich rozstania. “Był, ale zniknął. Lepiej o nim zapomnij" - słyszałam, gdy tylko pytałam, dlaczego nie przychodzi na urodziny, nie pisze na święta, nie dzwoni.
Z biegiem lat przestałam pytać. W szkole, gdy koleżanki opowiadały o tatusiach, którzy zabierali je na rower, na lody, na wakacje - milczałam, ściskałam pięści i udawałam, że mnie to nie rusza. W końcu byłam "dziewczynką bez ojca" - i próbowałam się z tym pogodzić.
Dorastałam z poczuciem, że czegoś mi brakuje, ale starałam się być silna, nie rozpamiętywać, nie obwiniać siebie ani jego. Przecież jeśli odszedł, miał swoje powody. Mama zawsze była dumna, twarda, samodzielna - nie pozwalała sobie na słabości. Może właśnie dlatego nigdy nie płakałam przez niego na głos, tylko po cichu, w poduszkę, kiedy nikt nie widział.
Kiedy dorosłam, sama założyłam rodzinę, wychowałam dzieci, urządziłam mieszkanie po mamie. Jej śmierć wiele zmieniła. Poczułam się jeszcze bardziej samotna, choć wokół miałam bliskich. Przestałam wracać myślami do ojca. Pogodziłam się z tym, że niektóre historie nie mają odpowiedzi.
Aż do tego dnia, kiedy znalazłam listy.
Drżącymi dłońmi wyjęłam pierwszą kopertę.
“Mojej ukochanej córeczce" - przeczytałam na odwrocie.
Serce zabiło mi mocniej. Otworzyłam.
"Marysiu, piszę do Ciebie, bo bardzo za Tobą tęsknię. Wiem, że może nie chcesz mnie pamiętać, ale chciałbym wiedzieć, jak się czujesz, co u Ciebie słychać…"
Pierwszy list był pełen miłości, czułości, żalu. Przepraszał, że nie może być obok. Pisał, że próbował przyjechać pod dom, ale mama nie chciała z nim rozmawiać. Prosił, żeby kiedyś napisać do niego choć parę słów.
W kolejnych listach ojciec opowiadał o swoim życiu - że się stara, że nie chce zabierać mnie mamie, ale bardzo chciałby, żebym wiedziała, że jest. Pisał na święta, na urodziny, wysyłał pocztówki z wakacji, przesyłał zdjęcia, które nigdy do mnie nie dotarły.
Siedziałam na podłodze, czytając kolejne koperty, płacząc jak dziecko. Zrozumiałam, że przez te wszystkie lata żyłam w półprawdzie - ktoś ukrywał przede mną prawdę, żeby chronić mnie albo… siebie? Mama nigdy nie powiedziała, że ojciec się odzywał. Nigdy nie pokazała mi ani jednego listu. Czy to była złość? Duma? A może zwykły lęk przed tym, że mogłabym wybrać jego, nie ją?
Poczułam się oszukana - przez nią, przez życie, przez własną naiwność. Ale czułam też ogromny żal do siebie, że przez lata nie próbowałam odnaleźć ojca, nie szukałam odpowiedzi, tylko przyjęłam jej wersję wydarzeń za pewnik. Ileż razy mogłam napisać, zadzwonić, popytać rodzinę? A może on czekał?
Kolejne godziny spędziłam, czytając każdy list, układając sobie w głowie jego losy i nasze wspólne nieistniejące życie. Były tam zdjęcia - na jednym ojciec z młodą kobietą (może nowa żona?), na innym z małą dziewczynką na kolanach. Czy to moja siostra? Moja rodzina, o której nic nie wiedziałam?
W niektórych listach pisał, że bardzo chciałby, żebym poznała jego nową rodzinę, ale nie wie, czy mam na to ochotę. Pisał też, że nie chce ingerować w moje życie, jeśli nie jestem gotowa.
Kiedy położyłam się spać, czułam się, jakbym przeżyła własne życie jeszcze raz, ale z zupełnie innej perspektywy. Wszystkie żale, które nosiłam w sercu przez lata, mieszały się teraz ze współczuciem - do mamy, do ojca, do siebie samej.
Następnego dnia podjęłam decyzję. Postanowiłam odszukać ojca. Bałam się, że może być już za późno - lata milczenia mogły okazać się nie do odrobienia. Ale nie mogłam pozwolić, by wszystko, czego się dowiedziałam, zostało na dnie starego pudełka.
Zaczęłam szukać przez rodzinę, przez Internet, przez znajomych z dawnych lat. Po kilku tygodniach znalazłam kontakt - okazało się, że mieszkał niedaleko, całe życie.
Napisałam krótki list. Drżały mi ręce: "Tato, znalazłam Twoje listy. Jeśli chcesz się spotkać, jestem gotowa. Marysia."
Nie wiedziałam, jak potoczy się dalej ta historia. Ale wiedziałam jedno — nigdy nie wolno przestawać pytać, nawet jeśli odpowiedzi ranią. Czasami jedno pudełko i garść listów mogą zmienić całe życie. I nauczyć, że nie wszystko jest takie, jakim się wydaje — nawet jeśli przez lata byliśmy tego pewni.
Na odpowiedź nie musiałam długo czekać. Ojciec odezwał się już po kilku dniach, najpierw dzwoniąc, a potem pisząc wzruszony, że przez wszystkie te lata nie przestawał o mnie myśleć. Jego głos w słuchawce był niepewny, ale szczery i ciepły. Powiedział, że nie śmiał marzyć, że jeszcze kiedyś się odezwę.
Przepraszał za wszystkie lata ciszy, choć przecież teraz już wiedziałam, że próbował na swój sposób walczyć o kontakt. Wyjaśnił, że przez te wszystkie lata był przekonany, że to ja nie chciałam mu odpowiadać - myślał, że tak wybrałam, że nie mam potrzeby go znać.
Usłyszeć, że wszystko było zupełnie inaczej, że nigdy nie dostałam żadnego z jego listów, sprawiło mu ogromną ulgę i szczęście. Wzruszony niemal płakał do słuchawki, mówiąc, że czuje się, jakby odzyskał mnie po raz drugi.
Rozmawialiśmy długo - o tym, co działo się przez te wszystkie lata, o dzieciństwie, o mamie, o rodzinnych tajemnicach, o życiu, które potoczyło się osobno. Gdy zaproponował, żebym przyjechała do niego w odwiedziny, poczułam, jak w mojej piersi rozpala się coś ciepłego, dawno zapomnianego. Umówiliśmy się na spotkanie w jego mieście w najbliższy weekend. Miałam mnóstwo obaw, ale jeszcze więcej nadziei.
Wiem, że czeka nas trudna rozmowa, może nie jedna. Ale wiem też, że żaden list, żadna rozmowa przez telefon nie zastąpi prawdziwego spotkania - spojrzenia sobie w oczy, dotyku dłoni, cichego "przepraszam" i nowego "cześć".
Jadę tam nie tylko jako córka, która wreszcie odzyskała ojca, ale też jako kobieta, która postanowiła zawalczyć o prawdę - i o siebie.
I bez względu na to, jak dalej potoczy się nasza historia, wiem, że nie jestem już tą małą dziewczynką czekającą na cud. Teraz sama buduję mosty, których kiedyś tak bardzo mi brakowało. var adsinserter = adsinserter || {}; adsinserter.tags = ['fulladsnew'];