W dniu moich 55. urodzin przyniósł mi tulipany z bazarku i butelkę wina. Nie miał czasu na kolację.
Powiedział, że głowa go boli, że ma ciężki okres w pracy. Ucałował mnie w czoło i zamknął się w swoim gabinecie. Myślałam, że to po prostu zmęczenie. Ale następnego dnia nie wrócił na noc.
- Zostanę dziś u Marka - rzucił przez telefon. - Muszę pomyśleć. Potrzebuję przestrzeni.
Przestrzeni? Po trzydziestu wspólnych latach? Przestrzeń mieliśmy i tak - on w swoim świecie, ja w swoim. Ale nigdy wcześniej nie mówił tego tak wprost. Nigdy wcześniej nie znikał.
Przez kilka dni przekonywałam samą siebie, że to kryzys wieku średniego. Że może naprawdę coś przemyślał, że poczuje, jak mu mnie brakuje. Gotowałam mu zupę, zostawiałam mu czyste koszule na krześle. Czekałam. Wieczorami słuchałam dźwięków windy i podrywałam się na każdy trzask drzwi.
Aż pewnego dnia pojechałam do galerii handlowej, odebrać zamówienie dla córki. Stałam przy wejściu, gdy ich zobaczyłam. On i kobieta. Młodsza, z jasnymi włosami, w długim płaszczu. Siedzieli przy stoliku w kawiarni. On trzymał jej dłoń. I patrzył tak, jak nie patrzył na mnie od lat.
Serce mi stanęło. Chciałam podejść, zrobić awanturę, krzyknąć. Ale stałam nieruchomo. Patrzyłam, jak śmieje się do niej. Jak coś jej tłumaczy, gestykulując - ten sam ruch ręką, którym kiedyś mnie rozśmieszał.
Wróciłam do domu i spakowałam jego rzeczy. Wszystkie. Koszule, perfumy, szczoteczkę do zębów. Zadzwoniłam do niego.
- Twoja przestrzeń jest gotowa - powiedziałam. - Klucz zostawię w skrzynce.
Nie zaprzeczał. Nie tłumaczył się. Tylko westchnął cicho.
Minęły dwa tygodnie. Cisza. Potem przyszedł list. Ręcznie napisany. Że "nie chciał tak", że "to nie jest proste", że "nie chodzi o miłość, tylko o poczucie bycia zauważonym".
Zauważonym?
Przez trzydzieści lat myłam jego koszule, podawałam mu kawę do łóżka, rozmawiałam o jego pracy, milczałam, kiedy był w złym humorze. Robiłam zakupy, planowałam święta, dbałam o dom. I on nie czuł się zauważony?
Zaczęłam analizować nasze życie. Dni, w których było już tylko "czy zapłaciłaś rachunki" i "co na obiad". Wieczory, gdy każdy siedział w swoim kącie. Wspólne milczenie, które niczego już nie budowało.
Zrozumiałam, że on odszedł znacznie wcześniej. Ciało zostało, ale serce dawno wyszło z tego domu.
Najtrudniejsze było powiedzieć o tym dzieciom. Syn zareagował złością - na ojca. Córka - współczuciem. Ale najbardziej bolały słowa przyjaciółki:
- A ty? Ty naprawdę jesteś taka zaskoczona?
Tak. Byłam. Bo wierzyłam, że nawet jeśli między nami już nie iskrzy, to jednak jesteśmy drużyną. Że razem dociągniemy do końca. Że wspomnienia, wspólny kredyt, ogród, wakacje z wnukami - że to coś znaczy.
Dziś mija pół roku. Mam w lodówce tylko to, co lubię. Oglądam seriale bez pytania "czy ty musisz to włączać?". Śpię po środku łóżka. Uczę się siebie na nowo.
Czy boli? Tak. Nadal. Czasem bardzo. Ale z dnia na dzień mniej.
Wczoraj włożyłam na spacer czerwony płaszcz. Ten, który kiedyś schowałam na dno szafy, bo "za bardzo rzuca się w oczy". A dziś niech się rzuca. Bo ja też chcę być zauważona - ale nie kosztem własnego znikania. var adsinserter = adsinserter || {}; adsinserter.tags = ['fulladsnew'];