Mąż oznajmił, że jedzie na szkolenie do Warszawy. Powiedział to zwyczajnie, przy kolacji, z uśmiechem, jakby to była jedna z wielu służbowych podróży, do których byłam przyzwyczajona.
"Tylko dwa dni, wracam w piątek wieczorem" - dodał, a ja kiwnęłam głową, nawet nie pytając o szczegóły. Tak wyglądało nasze życie od lat - on często wyjeżdżał, ja zostawałam w domu, zajmując się swoimi sprawami.
Pierwszego dnia jego nieobecności wieczorem przeglądałam internet. Z nudów weszłam na stronę hotelu, w którym - jak wspomniał - miał odbywać się bankiet. I wtedy zobaczyłam zdjęcie z wydarzenia, które wrzucił ktoś z uczestników.
Na pierwszym planie - mój mąż. Stał uśmiechnięty, w garniturze, z kieliszkiem w dłoni. A obok niego kobieta, której nie znałam. Elegancka, piękna, o kilkanaście lat młodsza. Patrzyła na niego tak, jak ja kiedyś - z uwagą, ze śmiechem w oczach.
Zamarłam. To mógł być przypadek - zwykłe zdjęcie, przypadkowa znajomość, koleżanka z pracy. A jednak coś w ich postawie, w tym, jak blisko siebie stali, jak naturalnie wyglądała ich obecność obok siebie, sprawiło, że poczułam ukłucie w sercu. Niby jedno zdjęcie, a tysiąc pytań.
Cały wieczór nie mogłam zasnąć. W głowie przewijały mi się obrazy - jak on od lat wracał później z pracy, jak unikał spojrzenia, kiedy pytałam o dzień, jak coraz rzadziej się do mnie uśmiechał. Przypomniałam sobie jego nagłą chęć zadbania o wygląd, nowe koszule, których nigdy wcześniej nie kupował. Czy to wszystko naprawdę mogło być tylko przypadkiem?
Kiedy wrócił do domu, obserwowałam go uważnie. Opowiadał o szkoleniu, o nudnych wykładach, o warsztatach, na których podobno zasypiał. Mówił spokojnie, pewnie, jakby nic się nie stało. Ale ja miałam w oczach tamto zdjęcie - jego i tamtą kobietę, stojących obok siebie jak para, która zna się nie od dziś.
Nie zapytałam wprost. Bałam się. Bałam się, że usłyszę potwierdzenie tego, czego nie chciałam wiedzieć. Że rozwieję ostatnią iluzję normalności. Ale od tamtej pory każde jego słowo, każdy gest zaczęłam analizować.
Dlaczego pisze SMS-y, gdy wychodzi do kuchni? Dlaczego nie odkłada telefonu na stół, tylko chowa go do kieszeni? Dlaczego coraz częściej mówi o "nadgodzinach", które przeciągają się do późnej nocy?
Najgorsze było to, że zaczęłam wątpić we wszystko. W to, kim dla niego jestem. W nasze wspólne lata, nasze dzieciństwo naszych dzieci, w ciche poranki z kawą, w nasze plany na starość.
Czy naprawdę to wszystko mogło być dla niego mniej ważne niż ona? Czy jedno zdjęcie wystarczy, by zburzyć zaufanie budowane przez dekady?
W środku walczyły we mnie dwie kobiety. Jedna krzyczała: "Sprawdź, dowiedz się, walcz o siebie!". Druga szeptała: "Może lepiej nie wiedzieć, może wystarczy udawać, że wszystko jest w porządku. Po co burzyć to, co jeszcze stoi?".
Nie wytrzymałam długo. Trzymałam to zdjęcie w telefonie jak dowód zbrodni, aż w końcu, pewnego wieczoru, rzuciłam mu je prosto na stół. "Kim ona jest?" - zapytałam, a głos mi drżał bardziej, niż chciałam. Zbladł. Nie miał nawet czasu wymyślić historii. Patrzył na mnie przez dłuższą chwilę, a ja już wiedziałam, że wszystko, czego się bałam, jest prawdą.
Słowa same wyleciały z moich ust: że mam dość kłamstw, że nie pozwolę, by robił ze mnie głupią, że nie chcę go więcej widzieć. On próbował coś tłumaczyć, prosił o rozmowę, o szansę. Ale we mnie był tylko gniew. Kazałam mu się spakować i wyjść. Trzasnęły drzwi, a ja zostałam sama, po raz pierwszy od tylu lat w pustym mieszkaniu, które nagle wydało mi się obce i zimne.
Minęły tygodnie. Wciąż mam przed oczami tę chwilę - jego walizkę, jego spojrzenie, moje drżące dłonie. Na początku czułam ulgę, że powiedziałam prawdę, że nie udawałam, że nie zakopałam głowy w piasek. Ale im dłużej siedzę sama w tej ciszy, tym częściej myślę: może powinnam była przemilczeć? Może lepiej byłoby żyć w iluzji, niż teraz liczyć każdy wieczór w samotności?
Brakuje mi nawet jego zwykłych nawyków - stukotu kluczy o blat, zapachu kawy, którą parzył rano, jego obecności, choćby i milczącej. Złość zaczęła ustępować miejsca pustce, której nie umiem wypełnić. Patrzę na nasze zdjęcia z dawnych lat i myślę: czy naprawdę trzeba było wszystko niszczyć jednym zdaniem, jednym impulsem?
Nie wiem, co dalej. Może odzyskam siłę, może znajdę w tej samotności coś dla siebie. A może będę do końca żałować, że zamiast udawać, wybrałam prawdę.
I zadaję sobie pytanie: czy zawsze warto mówić wszystko wprost, nawet jeśli konsekwencje okazują się trudniejsze niż kłamstwo? var adsinserter = adsinserter || {}; adsinserter.tags = ['fulladsnew'];