Na ulicy podeszła do mnie kobieta. Uśmiechnęła się niepewnie, jak ktoś, kto chce coś powiedzieć, ale nie wie, czy ma do tego prawo.
W dłoni ściskała torebkę, jakby trzymała w niej odwagę. "Dzień dobry, pani Anno?" - zapytała. Skinęłam głową, zaskoczona. A wtedy padło zdanie, po którym świat na chwilę przestał mieć kolory: "Musimy porozmawiać. Chodzi o pani męża."
To był zwykły wtorek. Wracałam z pracy, z torbą pełną zakupów i głową zajętą listą obowiązków - obiad, pranie, rachunki. Wystarczyła ta jedna chwila, żeby wszystko się zatrzymało. Stałyśmy obok sklepu z pieczywem, ludzie przechodzili obok nas, ktoś prowadził dziecko za rękę, ktoś inny jadł drożdżówkę. A ja czułam, że za moment wydarzy się coś, czego nie da się cofnąć.
"Nazywam się Marta" - powiedziała. - "Spotykam się z pani mężem od kilku miesięcy. Ale proszę mnie wysłuchać, to nie jest to, co pani myśli." Poczułam, jak mięśnie w karku twardnieją, jakby ciało wiedziało wcześniej niż głowa, że zaraz padnie coś, po czym nic nie będzie takie samo.
Nie pamiętam, czy coś odpowiedziałam. Chyba tylko skinęłam głową. Marta mówiła spokojnie, jak ktoś, kto długo ćwiczył każde słowo. "Na początku nie wiedziałam, że jest żonaty. Powiedział, że żyjecie osobno. Zorientowałam się dopiero wtedy, gdy zobaczyłam wasze wspólne zdjęcie w internecie. Wtedy zaczęłam pytać. I zrozumiałam, że ja też żyję w kłamstwie."
Kiedy wróciłam do domu, Marek siedział w salonie z gazetą, jakby ten dzień był najzwyklejszym ze wszystkich. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłam go naprawdę - nie jak męża, tylko jak obcego mężczyznę, który przez lata był moją codziennością. Odłożyłam klucze na komodę i powiedziałam: "Spotkałam Martę." Nic więcej. Chciałam, żeby to zdanie samo zrobiło w pokoju miejsce dla prawdy.
Gazeta zsunęła mu się z rąk. Milczenie trwało kilka sekund, może minut - nie wiem. Potem tylko ciche: "Więc już wiesz." Nie zaprzeczył. Nie próbował kłamać, ale każde jego słowo ciążyło jak kamień. "To nie było nic ważnego… Sam już nie wiem, jak to się stało. Byłem zmęczony, samotny, myślałem, że coś we mnie jeszcze żyje."
Stałam naprzeciw niego i miałam wrażenie, że słucham obcego człowieka. Mój mąż mówił o samotności, o wypaleniu, o tym, że "od dawna mijaliśmy się jak cienie". A ja przypominałam sobie wszystkie te wieczory, kiedy czekałam z kolacją, z pytaniem, z uśmiechem - i zawsze było "później". Może rzeczywiście od dawna nie byliśmy razem, tylko obok siebie.
- Chciałem to skończyć - dodał po chwili. - Ale ona… napisała do ciebie, zanim zdążyłem. Nie chciałem cię ranić.
- Nie chciałeś ranić? - przerwałam. - Ale zrobiłeś to. I nawet nie miałeś odwagi powiedzieć.
Wstałam. Chciałam krzyczeć, a wyszedł tylko szept. On próbował podejść, ale odsunęłam się. Nie dotknął mnie. Tego wieczoru spaliśmy w dwóch różnych pokojach.
Następne dni ciągnęły się jak mgła. Wspólne śniadania były milczące, rozmowy - zredukowane do minimum. Czasem łapałam go na tym, że patrzy, jakby chciał coś powiedzieć, ale się bał. Ja też milczałam, bo każde słowo mogło być początkiem wojny.
Pewnego popołudnia zostawił mi na stole kartkę. Krótką, nierównym pismem: "Wiem, że zawiodłem. Nie wiem, jak cię przekonać, że to nie był koniec. Jeśli dasz mi szansę, spróbuję wszystko naprawić." Przeczytałam i nic nie poczułam. Ani złości, ani wzruszenia. Może tylko zmęczenie.
Wieczorem wyszedł na balkon. Stał tam długo, w ciszy. Potem wszedł, usiadł obok mnie i zapytał:
- Czy ty mnie jeszcze w ogóle kochasz?
Nie odpowiedziałam. Bo nie wiedziałam. Może tak. Może kocham tego, kim był kiedyś, zanim kłamstwo wdarło się między nas.
Minęły trzy tygodnie. Żyjemy pod jednym dachem, ale w dwóch światach. On przynosi kwiaty, gotuje obiady, mówi, że wszystko naprawi. Ja uśmiecham się z grzeczności i odkładam jego kubek obok swojego, jakby między nimi był mur.
Czasem zastanawiam się, czy zdrada to zawsze koniec. Może czasem to tylko moment, w którym trzeba spojrzeć na siebie bez złudzeń. Ale czy potrafię jeszcze zaufać komuś, kto tak łatwo przekroczył granicę?
Dziś wieczorem zapytał, czy moglibyśmy pojechać na kilka dni - "tylko we dwoje, od nowa, bez przeszłości". Popatrzyłam mu w oczy i powiedziałam:
- Przeszłości nie da się spakować do walizki. Ona i tak pojedzie z nami.
Nie wiem, jak to się skończy. Może mu wybaczę. Może nie. Ale pierwszy raz od lat czuję, że to ja decyduję, w którą stronę pójdzie moje życie. var adsinserter = adsinserter || {}; adsinserter.tags = ['fulladsnew'];