Jestem wykończona tym, że wszystko robię sama - moje dorosłe dzieci nawet o mnie nie wspominają. Ostrzegłam je: albo będą mi pomagać, albo sprzedam cały swój majątek i opłacę sobie pobyt w domu spokojnej starości.

Razem z mężem poświęciliśmy się dla dzieci. Wychowaliśmy syna i córkę. Długo wyczekiwane dzieci dostały wszystko, na co mogliśmy sobie pozwolić. Odmawialiśmy sobie wszystkiego, żeby dzieciom nic nie zabrakło. Może za bardzo rozpieściliśmy je, lecz to wszystko z powodu tego, że za bardzo je kochaliśmy.

Najlepsi korepetytorzy, prestiżowe uczelnie, podróży - płaciliśmy za to wszystko z mężem. Nie mówiąc już o ubraniach i pozostałych rzeczach. Wtedy myślałam, że jesteśmy wzorcową rodziną.

Kiedy córka wyszła za mąż i zaszła w ciążę, mój mąż nagle zmarł. Ledwo to przeżyłam, ponieważ był dla mnie najbliższą osobą. Starałam się trzymać, ponieważ wiedziałam, że córka potrzebuje mojej pomocy.

Oddałam córce mieszkanie, które dostałam od rodziców. Kiedy syn się ożenił, oddałam mu dwupokojowe mieszkanie należące kiedyś do teściowej. Dzieci miały dach nad głową, ale nie chciałam się spieszyć z przepisaniem nieruchomości.

W zeszłym roku przeszłam na emeryturę. Powinnam była przejść na emeryturę już dawno temu, ale zwlekałam z tym do ostatniej chwili. W wieku 74 lat pracowałam lepiej, niż niektórzy młodzi ludzie, ale teraz moje zdrowie zaczęło zawodzić.

W tym czasie mój najstarszy wnuk już poszedł do szkoły, natomiast syn dopiero co został ojcem. Opiekowałam się pierwszym wnukiem, ale nie mogłam zająć się drugim. Poza tym nikt nie prosił mnie o pomoc. Tymczasem ja nie mogłam sobie poradzić bez moich dzieci. Kiedy jednak dzwoniłam do dzieci i prosiłam, by coś zrobiły, natychmiast zaczynały szukać wymówek.

Widywaliśmy się tylko na święta. Przez resztę czasu musiałam radzić sobie sama z obowiązkami domowymi, bez względu na to, jak ciężko było. Któregoś dnia nie byłam w stanie się podnieść - gdyby nie sąsiadka, umarłabym na podłodze w kuchni. Zadzwoniła po karetkę i zabrali mnie do szpitala. Kiedy dzieci dowiedziały się, co mi się stało, powiedziały, że są w pracy i nie mogą przyjechać. Później poprosiłam córkę, aby zawiozła mnie ze szpitala do domu, jednak ona poradziła mi, abym wezwała taksówkę.

Zaraz po tym, jak wypisano mnie ze szpitala, skontaktowałam się z kobietą z ośrodka pomocy społecznej i poprosiłam ją o znalezienie mi dobrego domu spokojnej starości. Miała dowiedzieć się, ile kosztuje pobyt w takim miejscu.

Kiedy dzieci przyjechały do mnie, to powiedziałam im, że albo się mną zaopiekują, albo sprzedam wszystko i opłacę swój pobyt w domu spokojnej starości. Jeśli sprzedam wszystko co mam, to wystarczy mi pieniędzy.

- Czy ty nas szantażujesz? Zostawisz nas bez dachu nad głową? To niedorzeczne! Przecież mamy kredyty, problemy, małe dzieci, a ty myślisz tylko o sobie - powiedziała córka.

Bezsilność i strach kierowały mną, mimo że wiedziałam, że nie powinnam tego robić. Ale nie prosiłam o wiele – przecież to podstawa. Dałam dzieciom wszystko w tym życiu, a one nie mogą podać mi szklanki wody? Mam dość ich wymówek.

Wiecie co, upewniłam się, że podjęłam słuszną decyzję, ponieważ one nie wyciągnęły żadnych wniosków. Nie chce siedzieć w czterech ścianach. Nie wiem co będzie, ale nie widzę na razie innego wyjścia.

Główne zdjęcie: youtube