Byłam w pracy, gdy dostałam wiadomość. Koperta wyglądała zupełnie zwyczajnie, imię i nazwisko mojej siostry jako nadawcy.
Otworzyłam ją bez specjalnych emocji, może trochę ze zdziwieniem. Nie utrzymywałyśmy ostatnio kontaktu. W środku - zaproszenie. Imienne. Na ślub. Marek i Anna. Mój były mąż. I moja siostra.
W pierwszej chwili pomyślałam, że to pomyłka. Głupi żart. Ale nazwiska się zgadzały. Data, miejsce… wszystko prawdziwe. Nie było żadnego wyjaśnienia, tylko jedno zdanie dopisane odręcznie na odwrocie: "Mam nadzieję, że mimo wszystko przyjdziesz."
Świat wokół mnie zawirował. Wróciły wspomnienia, których tak bardzo starałam się pozbyć przez ostatnie miesiące. I pytanie, które dudniło mi w głowie coraz głośniej: od kiedy to trwa?
Było lato. Mieliśmy wtedy jeszcze z Markiem wspólny dom. Moja siostra przyszła kiedyś do nas "na chwilę". Powiedziała, że wpadnie tylko na kawę. Została na cały wieczór. A potem na noc. Rano, kiedy zeszłam do kuchni, zastałam ich razem - siedzieli przy stole, pili kawę i śmiali się tak, jakby znali się od lat. Kiedy weszłam, nagle zamilkli.
Wtedy uznałam, że to tylko niezręczność. Że może żartowali, może rozmawiali o czymś, czego nie chcieli mi powiedzieć. Nie podejrzewałam niczego więcej. Bo nikt nie zakłada zdrady z własnej rodziny.
Zadzwoniłam do niej. Nie odebrała. Napisałam tylko jedno zdanie: "To prawda?" Przeczytała wiadomość i nie odpisała. Po trzech dniach przysłała krótką odpowiedź: "Wiedziałam, że nie zrozumiesz. Ale to nie twoja historia."
Nie moja historia? To było moje życie, mój mąż, moja rodzina.
Zaczęłam się cofać myślami. Przypominać sobie momenty, które wtedy wydawały się niczym. Marek kiedyś pisał coś po nocach w telefonie - mówił, że to kolega z pracy. Innym razem wyszedł z kolacji rodzinnej, bo "szef dzwonił". A raz Anna wspomniała, że "przypadkiem wpadła na Marka w galerii". Przypadkiem?
Wszystko zaczynało układać się w jedną układankę. I wyglądało na to, że nasz spokojny, "zgodny" rozwód był po prostu biletem do ich nowego życia.
Nie wiedziałam, co mam z tym zrobić. Nie mogłam powiedzieć tego matce - była już starszą osobą, chorowała, nie chciałam jej denerwować. Brat mieszkał za granicą. Przyjaciółki? Czułam się, jakby to mnie miało być wstyd. Jakbym to ja zrobiła coś nie tak.
W końcu powiedziałam o wszystkim jednej osobie - dawnej przyjaciółce, która została przy mnie po rozwodzie. Wypiłyśmy razem butelkę wina, a ja wypłakałam się jak dziecko.
Ślub miał się odbyć w małym kościele pod miastem - tym samym, w którym kiedyś z Markiem planowaliśmy odnowić przysięgę po dwudziestu latach małżeństwa. Przez chwilę myślałam, żeby tam pojechać.
Stanąć w drzwiach, kiedy będą mówić "tak". Powiedzieć wszystkim, co się stało. Ale wiedziałam, że to nic nie da. To nie był film. Nie czekało mnie tam żadne katharsis. Oni i tak by się pobrali. A ja wyglądałabym jak wariatka, która nie potrafi pogodzić się z rzeczywistością.
Zamiast tego, napisałam do niej list.
"Pamiętasz, jak spałyśmy razem w jednym pokoju, kiedy byłyśmy małe? Jak mówiłaś, że nigdy mnie nie zdradzisz? Że jesteśmy siostrami na zawsze? Ten list nie jest po to, żeby cię prosić, żebyś odwołała ślub. Piszę go, żebyś wiedziała, że złamałaś coś więcej niż tylko zasady. Złamałaś mnie. Ale zbudowałaś też nową mnie. Bo kiedy wreszcie dotknęłam dna - odkryłam, że mogę się odbić."
Nigdy mi nie odpisała. I może to dobrze.
Minęło kilka miesięcy. Zaczęłam żyć inaczej. Kupiłam nowe meble, przemalowałam ściany. Zmieniłam fryzurę. Zapisałam się na kurs malarstwa - zawsze o tym marzyłam. Poznałam nowe kobiety, z różnymi historiami. Jedna z nich powiedziała mi zdanie, które zapamiętam na zawsze:
"Zdrada to nie koniec świata. To koniec iluzji. A iluzje i tak kiedyś muszą pęknąć."
Czasem jeszcze śni mi się, że siedzimy we trójkę przy stole. Ja, Marek i Anna. Tak, jakby nic się nie wydarzyło. Ale kiedy się budzę, już nie boli.
Mam swoje życie. Inne niż planowałam. Ale w nim nikt mnie nie okłamuje. I to wystarczy. var adsinserter = adsinserter || {}; adsinserter.tags = ['fulladsnew'];