Chłopiec nie mówił. Nie chodził do przedszkola, opiekowała się nim prababcia. Nie mówił w wieku dwóch, czterech ani sześciu lat. Rodzina nie miała domku letniskowego, więc w ciepłe letnie dni prababcia do zielonego ogródku przynosiła stół i kilka krzeseł. Chłopiec biegał i bawił się z prababcią lub czytał książki. Nie mówił, ale potrafił czytać. Pisał coś. Przychodziła pielęgniarka i robiła awantury.
- Powinien pójść do specjalnego przedszkola, a potem do szkoły dla dzieci z zaburzeniami psychicznymi.
- On nie jest chory - przekonywała ją moja prababcia - potrafi czytać książki, lubi matematykę. Jest mnóstwo gaduł, ale on jest inny.
- Będziecie mieć z nim mnóstwo problemów - odpowiedziała pielęgniarka.
Miałam jedenaście lat, a tego lata pielęgniarka była wyjątkowo uciążliwa dla rodziny. Spacerowałam z moim żółwiem i czarnym kotem. Chłopiec podszedł do mnie i pogłaskał kota.
- On ma na imię Boo - powiedziałam - ja mam na imię Ania.
Wyraźnie usłyszałam głos w głowie: „Michał”.
Tak się poznaliśmy. Nasza komunikacja wydawała się dość dziwna. Zazwyczaj ja mówiłam, a on milczał. Ale czasem oboje milczeliśmy. Nie rozmawialiśmy głośno. Pewnego dnia, zobaczywszy nas siedzących w milczeniu naprzeciwko siebie, podeszła moja mama.
- Co robicie? - zapytała.
- Rozmawiamy - odpowiedziałam.
- Dobrze, nie ma problemu - powiedziała mama i poszła załatwiać swoje sprawy.
Michał miał niesamowitą umiejętność dogadywania się ze wszystkimi zwierzętami: psami, kotami, a nawet moim żółwiem. Nauczył Boo podawania łapy i komendy „głos” bez wypowiadania na głos ani jednego słowa. Jego prababcia obserwowała nasz milczący dialog z widocznym zdumieniem.
- Rozumiesz go? - zapytała.
- Tak, oczywiście - odpowiedziałam - słyszę go bardzo dobrze.
Popatrzyła na nas dziwnie. Nie obchodziło mnie to.
Pewnego dnia pijany mężczyzna ciągnął małego pieska na smyczy. Pies zauważył kota i się zatrzymał. Mężczyzna zerwał gałąź z drzewa klonowego i uderzył nią psa. Michał krzyczał wewnątrz siebie: „Nie, nie!!!”. Zaczęłam krzyczeć na całe podwórko: „Przestańcie!”. Mężczyzna wciąż uderzał psa gałązką. Moja matka wybiegła na zewnątrz. Mężczyzna odpiął psa ze smyczy i szybko odszedł. Zdezorientowany pies nawet nie pobiegł za nim. Moja matka spojrzała na nas, rozczochranych i zapłakanych, i powiedziała do Michała:
- Nie słyszą cię, prawie nikt. Mów głośno.
- Dlaczego mnie nie słyszą? - usłyszałam głos w swojej głowie.
- Oni po prostu nie słyszą, to wszystko, nie potrafią, nie mogą tego zrobić. Trzeba mówić głośno. Chcesz tego psa? Idź do swoich rodziców i powiedz głośno: „Chcę tego psa, będę go wyprowadzał na spacer”.
Sześcioletni Michał podniósł małego kundla i podszedł do klatki. Jego ojciec, Adam, zerknął przez okno na pierwszym piętrze.
„Tato - powiedział Michał - weźmy psa, został sam”. Adam upuścił kubek i wybiegł na ulicę.
„Tato - powtórzył Michał - weźmy psa”. Adam płakał.
Zabrali do siebie psa. Przez pierwsze trzy tygodnie Michał gadał bez przerwy. W końcu się uspokoił...
Wiele lat później, spacerując z moim małym synkiem, gdy nagle usłyszałam głos w swojej głowie: „Mamo, zobacz, to kot”, wcale się nie zdziwiłam. Spojrzałam na wielkiego rudego kota i zawołałam: „kici, kici, kici”.
I wtedy powiedziałam do mojego syna: „Mów głośno, ponieważ nie słyszą cię”. Zaczął mówić. Ale czasem, aż do dziś, słyszę go, nawet jeśli jest daleko. Mały Michał nauczył mnie słuchać...
Główne zdjęcie: fit4brain.com