Syn rozwiódł się z żoną kilka lat temu. Mają razem małego synka. Bardzo kochałam wnuka, ale z synową nie mogłam się dogadać. Może sama robiłam coś nie tak. Chociaż zawsze byłam uprzejma, nigdy nie wtrącałam się w ich życie.

Mąż często dawał jej pieniądze, to na drobne wydatki, to na sprzęty, to na buty. Ja nie bardzo to pochwalałam, syn też nie, ale milczałam. Synowa często narzekała, że nie mają pieniędzy, a mąż się nad nią litował. Chociaż syn często się z nim o to kłócił, mówiąc, że on sam zarabia wystarczająco dużo i nie potrzebują pomocy rodziców.

Kiedy dwa lata po narodzinach wnuka złożył pozew o rozwód, wszyscy byli w szoku. Z zewnątrz wszystko wydawało się w porządku. Kupili własne mieszkanie, raz w roku wyjeżdżali na wakacje, bardzo długo starali się o dziecko i wydawali się szczęśliwi. Nigdy nie kłócili się przy mnie i przy mężu, chociaż może to zwykłe pozory.

Żona nie chciała dać mu rozwodu. Zaraz po jego odejściu zaczęła pokazywać swój temperament. Postawiła warunki: przepiszesz mi swoją część mieszkania, będziesz płacił alimenty i pomagał mi, póki jestem na urlopie macierzyńskim, a jak wrócę do pracy, to pozwolę ci bez problemu widywać się z synem i zgodzę się na rozwód. Te warunki zostały postawione w obecności męża i mojej. Syn zgodził się, zrobił jak chciała, przepisał na nią mieszkanie u notariusza, a sam zaczął wynajmować własne lokum. Bardzo kochał syna, był do niego przywiązany i chciał go widywać przynajmniej kilka razy w tygodniu, podobnie jak ja i mój mąż.

Synowa jednak odrzucała wszystkie prośby: albo dziecko było chore, albo ona nie dała rady, albo coś innego. Wtedy razem z synem poszłam do sądu, żeby wszystko ustalić na papierze. W sądzie synowa zrobiła prawdziwy cyrk, mówiąc, że mój syn jest okropnym ojcem, dziecko się go boi i powinno się go w ogóle pozbawić możliwości widywania. Sędzia zaproponował badania psychologiczne, na które syn się zgodził, a synowej zrzedła mina. Dopiero wtedy zgodziła się, na spotkania dwa razy w tygodniu przez godzinę, w jej obecności i na neutralnym gruncie. Szkoda tylko, że ciągle łamała te warunki. Zła pogoda, złe samopoczucie i inne wymówki to były jej stałe śpiewki.

Zaangażowanie sądu też nic nie dało. Potrafiła udawać, że jest ofiarą, która została oszukana. Udawała, że to my przekładamy spotkania non stop i wcale nie chcemy widzieć dziecka. A kiedy mój syn powiedział, że będzie nagrywał wszystkie rozmowy i smsy, przestała odbierać telefony. To była prawdziwa wojna, a my musieliśmy się wszystkiemu przyglądać. Starałam się utrzymywać dobre relacje, dawałam prezenty, składałam życzenia na święta, nie nalegałam na spotkania, ale wszystko na nic. Pewnego dnia usłyszałam, że ona nas już nie potrzebuje. Dziecko ma nowego ojca i musi o nas zapomnieć, a ja tak kochałam wnuka.

Mój syn wkrótce też stracił nerwy. Regularnie płacił dobre alimenty, dawał też prezenty, ale przestał dzwonić i błagać o każde spotkanie i po prostu zaczął żyć własnym życiem. Wkrótce poznał inną kobietę i ożenił się. Choć znacznie później niż jego była żona (ona wzięła ślub po zaledwie pół roku). A ja ciągle miałam nadzieję, że się opamięta. Dzwoniłam do niej, pytałam, co u niej słychać, czasem przelewałam pieniądze, prosiłam o spotkanie z wnukiem. Ale zaczęła się pandemia, a synowa bardzo bała się zarażenia i nie chciała mnie widzieć. Potem kilka razy spotkałam ich na ulicy, ale szybko ode mnie uciekali.

Niedawno znów ich zobaczyłam. Ona zaprowadzała wnuka na jakieś zajęcia. Bardzo urósł, stał się dosłownie kalką mojego syna. Byłam zachwycona, podeszłam i za zgodą synowej porozmawiałam z nim chwilę. Bardzo energiczny i otwarty chłopiec. Był ciekawy kim jestem, bo w ogóle mnie nie pamiętał. Po 10 minutach rozmowy wyszli I wtedy, mniej więcej tydzień później, zadzwoniłam do synowej i zaproponowałam, że może przyniosę jakieś ciasto albo kupię małemu prezent. Ona niegrzecznie odpowiedziała, że wszystko mają i kazała mi więcej nie dzwonić. Dziecko podobno było przerażone i nawet przez kilka dni nie poszło do przedszkola w obawie przed spotkaniem ze "straszną ciocią". Jestem pewna, że chłopiec nie bał się mnie, nie okazywał tego w żaden sposób, wręcz przeciwnie, opowiadał mi o swoich zabawkach, czytanych mu książkach. Było to bardzo przykre, gdy synowa znowu zaczęła swoją śpiewkę: on ma teraz innych krewnych, a my ciebie nie potrzebujemy.

Nie zamierzam jej ciągać po sądach, tak jak mój syn, mam za słabe serce i nerwy, żeby znosić takie rzeczy i ataki jej rodziców. Nawet oni do mnie dzwonili z groźbami. Chcieli, aby mój syn przestał próbować widywać się z dzieckiem.

Nie rozumiem, dlaczego ona to robi. Dlaczego nas torturuje. Zawsze traktowaliśmy ją dobrze, dołożyliśmy nawet większość pieniędzy na mieszkanie, w którym teraz mieszka. Alimenty ma świetne, sama nie pracuje, ma wszystko. Żyć nie umierać. I nie prosimy o więcej, tylko o to, żeby chociaż czasem zobaczyć wnuka, ale nie...

Wiem, że jej obecny mąż ma również dziecko z pierwszego małżeństwa i że swobodnie się z nim widuje, więc dlaczego ona, nawet na jego przykładzie, uniemożliwia synowi kontakt z ojcem? Dlaczego mówi wszystkim, że mój syn rzekomo porzucił swoje dziecko? To bardzo wygodne udawać ofiarę i słuchać, jak wszyscy się nad tobą użalają.

Główne zdjęcie: youtube