Moja teściowa od tygodnia ma problem z tym, że nie przyjechałam na jej urodziny. Uważa, że umierający pies nie jest godną wymówką, by zostać z nim w domu. Chyba powinnam była rzucić wszystko, przykleić uśmiech na twarz i pójść, żeby sprawić przyjemność mamie męża. No i oczywiście postarać się, żeby nie zepsuć jej nastroju swoimi zapłakanymi oczami i skwaszonym spojrzeniem.

Z mężem mieszkamy osobno i rzadko rozmawiam z teściową. Pewnie dlatego nasze małżeństwo jeszcze się nie rozpadło. Bardzo trudno jest tolerować tę kobietę, bo to taka osoba, która wie wszystko lepiej niż ktokolwiek inny i jej zdanie jest zawsze najważniejsze. A ja powinnam kłaniać się u jej stóp, bo oddała mi swojego złotego syna.

Z tym, że jej syn to świetny facet nie dyskutuję. Ale teściowa mi go nie oddała, to samodzielny facet, który sam podejmuje decyzje i po prostu wyfrunął z jej gniazda. A jego matka starała się jak mogła, żeby do tego nie dopuścić. Kiedy zrozumiała, że ta bitwa jest przegrana, zaczęła zachowywać się tak, jakby nasze małżeństwo było możliwe tylko z jej błogosławieństwem.

Jej urodziny, których było już sześć od kiedy jesteśmy po ślubie to już oddzielny problem. Wszystko w tym dniu musi się kręcić wyłącznie wokół niej. Zbiera się cała rodzina, teściowa siedzi wystrojona na końcu stołu i słucha wiwatów i komplementów pod swoim adresem. Samo przyjęcie można by jeszcze przeżyć, ale przygotowania do niego zaczynają z tygodniowym wyprzedzeniem.

Najpierw ciągnie syna i czasem mnie do wszystkich dużych sklepów w okolicy, potem nosimy jej wszystkie zakupy. Potem ja muszę wysłuchiwać o wszystkich potrawach, które teściowa chce widzieć na swoim stole no i oczywiście pomagać w gotowaniu. Pomagać, czyli robić dosłownie wszystko pod dyktando teściowej, która tylko ułoży dania, jak jej się podoba.

W dniu jej urodzin należy przyjść do niej rano i w czasie, gdy matka męża się ubiera, posprzątać mieszkanie, dokończyć wszystkie potrawy, nakryć do stołu, siedzieć wesoło i radośnie na przyjęciu podając do stołu, a potem umyć naczynia po wszystkich gościach. To powiedziawszy, warto mieć na uwadze, że w oczach mojej teściowej zawsze robiłam wszystko źle. Nie trzeba dodawać, że nienawidzę urodzin mojej teściowej.

To już drugi rok, kiedy udało mi się wymigać od tej całej gonitwy i gotowania. Młodszy brat męża ożenił się, a jego żona pracuje jako kucharka, więc zostałam zwolniona z części obowiązków, z czego bardzo się cieszyłam. Nie dotyczyło to jednak obowiązku przyjścia na imprezę mojej teściowej i posprzątania przed i po gościach.

W tym roku nie poszłam na urodziny teściowej, bo zostałam w domu z naszym umierającym psem. Zdiagnozowano u niego raka, ale było już za późno, żeby coś z tym zrobić. Lekarz powiedział, że jego dni są policzone. Kilka dni przed tymi feralnymi urodzinami zaczęło się mu pogarszać.

Prawie nie opuszczałam mojego ukochanego psa, widziałam jak bardzo cierpi, jak bardzo się boi, starałam się być przy nim, by ulżyć mu w cierpieniu. Prawie nie spałam, próbowałam go pocieszyć, pogłaskać, zapewnić mu ciepło. Pies był tak ufny i bezradny, że aż serce mnie bolało. Wzięliśmy go ze schroniska jako szczeniaka i byliśmy bardzo przywiązani. To było straszne, wciąż płaczę, gdy o tym myślę.

Każdy kto był w podobnej sytuacji rozumie w jakim stanie byłam. Nic mnie nie obchodziło. Mój mąż również to przeżywał, ale trzymał się o wiele lepiej niż ja. Zdecydowaliśmy, że pójdzie na przyjęcie do mamy sam. Zadzwoniłam rano, żeby złożyć życzenia, ale postanowiłam nie iść na samo przyjęcie. Tak też zrobiłam. Pies zmarł, kiedy mąż był w odwiedzinach u mamy, byłam z naszym ukochanym Łatkiem do końca.

Nawet nie zadzwoniłam do niego, gdy to się stało. Mój mąż dowiedział się co się stało dopiero po powrocie do domu. Nie dam rady nawet opisać w jakim byłam stanie. To był koszmar. Kolejny dzień minął jak przez mgłę, a dzień później zadzwoniła moja teściowa.

- Cały czas czekam, aż obudzi się w tobie jakieś sumienie i zadzwonisz przeprosić, ale nie mogę się doczekać. Nie przyszłaś na moje urodziny! Jak tak można? - naskoczyła na mnie mama męża.

- Umarł nasz pies - z trudem wydobyłam słowa, a łzy znów popłynęły po moich policzkach.

- Jeden więcej czy mniej, przecież to był zwykły kundel. Z powodu takiej głupoty nie przyjechałaś na moje urodziny, to po prostu brak szacunku! - Teściowa dalej naciskała, a ja się rozłączyłam, żeby nie powiedzieć za dużo.

Potem teściowa próbowała poskarżyć się mojemu mężowi na moje zachowanie, ale on ostro ją skarcił. Od tygodnia pisze do mnie pełne złości smsy, że przez jakiegoś kundla ją zlekceważyłam i nastawiłam syna przeciwko niej.

Nie chcę więcej widzieć tej kobiety. Nie prosiłam o współczucie z jej strony, ale mogłam to wszystko po prostu przemilczeć.

Główne zdjęcie: youtube