Moja historia nie różni się zbytnio od tych, które zdarzały się naiwnym studentkom. Nie licząc oczywiście zaskakującego rozwoju wydarzeń. Wyszłam za mąż za mężczyznę, który miał 36 lat, mimo że byłam jeszcze na drugim roku studiów.
Był wykładowcą, ale nie na mojej uczelni. Zostaliśmy sobie przedstawieni przez przyjaciółkę, która już pierwszego dnia ostrzegła mnie: z tym człowiekiem nie powinno łączyć cię nic poza przyjaźnią. Chodzi o to, że od lat miał reputację faceta, który miał romanse ze studentkami. Jednocześnie nigdy nie był żonaty, nie miał dzieci i nikt nigdy nie widział go ze stałą partnerką. Wszystkie dziewczyny, które były z nim w krótkotrwałym związku, żałowały, że w ogóle poznały go.
Jednak nie posłuchałam przyjaciółki, uznając, że mówi to z powodu zazdrości. Tymczasem wszystko potoczyło się dokładnie według jej przewidywań: podczas pierwszego spotkania z Aleksandrem (polecono mi go jako dobrego prawnika), zaczął mnie podrywać. Najpierw zaprosił mnie do restauracji, potem rzucał niedwuznaczne propozycje w stylu „chodźmy do mnie”, na które nie reagowałam, ale on nie dawał za wygraną.
Tydzień później zdałam sobie sprawę, że zakochałam się w tym mężczyźnie. Spotykaliśmy się przez sześć miesięcy, po czym zarówno jego, jak i moi rodzice zaczęli zachęcać nas do ślubu, twierdząc, że to niezręczne, gdyż sąsiedzi ciągle plotkują. Pobraliśmy się i wynajęliśmy mieszkanie. Ja kończyłam studia, a mój mąż pracował.
Po kilku miesiącach zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Mój mąż zaczął często wyjeżdżać w podróże służbowe, czego nigdy wcześniej nie robił, przestał zwracać na mnie uwagę, ciągle krzyczał i denerwował się bez żadnego powodu. Punkt kulminacyjny nastąpił, gdy nie wrócił do domu na Sylwestra i zniknął 8 marca na cały dzień, zapominając całkowicie o święcie.
Kiedy zapytałam mojego męża wprost, czy ma kochankę, a nawet obiecałam, że bez problemu pozwolę mu odejść, zaczął się awanturować i krzyczeć, że oszalałam. Kobiety wymyślają sobie różne bzdury i zaczynają w nie wierzyć. Przez chwilę nawet dałam się nabrać na jego słowa.
Wszystko stało się oczywiste, gdy pod jego nieobecność do mojego domu przyszła kobieta po sześćdziesiątce. Przedstawiła się jako matka Alicji, z którą mój mąż spotykał się prawie od dnia naszego ślubu. Chował obrączkę przed swoją kochanką. Obiecał się z nią ożenić. Jej matka, podejrzewając, że coś jest nie tak, zajrzała do jego torby i znalazła obrączkę. Okazało się, że ta dziewczyna była poważnie chora, a do tego w ciąży z tym tchórzem.
Teraz jestem rozwiedziona i nie ufam już mężczyznom.
Główne zdjęcie: zerkalo.cc