Wkurza mnie zarówno mąż, jak i jego matka, ponieważ to jej wina, że wychowała syna na taką osobą. To ona wbiła mu do głowy, że wychowanie dzieci należy do obowiązków matki.

Mąż to zresztą teraz wykorzystuje, powtarzając jej słowa. Matka go wspiera i współczuje, że ma taką okropną żonę.

Nasza córka ma sześć lat, chodzi do pierwszej klasy. Jej ojciec absolutnie nic o niej nie wie. Nie potrafił nawet powiedzieć, w którym roku się urodziła. Wyobrażacie to sobie?

Gdy byłam na urlopie macierzyńskim, nie prosiłam męża, by zajął się dzieckiem. Zresztą on sam nie chciał mi pomagać, tłumacząc się tym, że ma pracę, a ja siedzę w domu.

Wtedy byłam jeszcze młoda i nie miałam doświadczenia, więc nie miałam do niego pretensji. Można było go zrozumieć: ja siedzę w domu z dzieckiem - to mój obowiązek, on zarabia pieniądze - to jego obowiązek.

Teściowa w pełni wspierała syna, mówiąc, że nie jest mu łatwo. Teraz wszystko znowu drożeje, a on musi sam utrzymywać rodzinę.

Po urlopie macierzyńskim sytuacja się nie zmieniła. Miałam jeszcze więcej obowiązków - musiałam zajmować się domem i dzieckiem, a do tego jeszcze pracować.

Wkurzałam się nie tyle na to, że muszę sobie radzić ze wszystkim sama, ale na to, że mąż poświęca córce zbyt mało czasu. Wracał do domu z pracy, bawił się z nią przez piętnaście minut, a następnie zajmował się swoimi sprawami.

Córka chciała spędzać z tatą więcej czasu, zawsze coś mu opowiadała, pokazywała, chciała się z nim bawić. Ale jej ojciec leżał na kanapie i mówił do mnie, żebym zajęła czymś dziecko.

- Jest zmęczony po pracy, dlaczego ma zajmować się jeszcze dzieckiem? - teściowa była oburzona.

To, że ja też przyszłam z pracy i do tego przygotowałam kolację, nie robiło na niej wrażenia. No cóż, to należy do obowiązków kobiety.

Ostatnio moja cierpliwość się wyczerpała. Musiałam pojechać do mamy, gdyż trafiła do szpitala, więc córka została ze swoim ojcem.

Tylko z nim, gdyż teściowa też wyjechała i mąż został sam z dzieckiem. Okazało się, że w ogóle nic nie wie o naszej córce.

Wielokrotnie mówiłam mu, do jakiej szkoły chodzi córka, ale go to nie interesuje. Przecież to ja zawsze odwoziłam córkę do szkoły. Okazało się, że nie miał pojęcia, że córka nie może jeść słodyczy.

Czyli wszystkie nasze wizyty u lekarzy, podczas których dowiadywaliśmy się, co dolega dziecku, to co mówiłam, że dziecko nie może jeść słodyczy, kłótnie na ten temat z teściową - to wszystko umknęło uwadze mojego męża.

Nie mówię już nawet o grupie krwi dziecka i czynniku Rh. Skąd ojciec miałby o tym wiedzieć? To przecież niepotrzebna informacja.

Ojciec również nie musi wiedzieć co dziecko je, a czego nie je. Woli usmażyć ziemniaki, a potem narzekać, że „córka nic nie je, przecież tak bardzo się starał”.

Kiedy wróciłam, mąż był wściekły, a córka wpadła w histerię. Mąż postanowił pokłócić się ze mną, lecz ja także miałam mu coś do powiedzenia.

Wytłumaczyłam mu, że jest okropnym ojcem i że gdybym jutro umarła, to jest duże prawdopodobieństwo, że dziecko trafiłoby do domu dziecka, gdyż ojciec tak naprawdę nie dba o córkę.

- Nie muszę tego wszystkiego wiedzieć i robić, gdyż to należy do obowiązków matki! - krzyknął mój mąż.

Patrzyłam na niego i się zastanawiałam, czy jest sens próbować zmienić jego podejście, czy lepiej skończyć z tym wszystkim. Dorosły facet nie może wygadywać takich bzdur.

Nie chcę się kłócić, gdyż zbliżają się święta. Muszę ochłonąć, przemyśleć wszystko i uspokoić dziecko. Po feriach planuję porozmawiać z mężem na poważnie.

Nie zamierzam zostawić tej sprawy. Albo jest ojcem i interesuje się dzieckiem, albo to obcy człowiek, który nie powinien być częścią naszego życia.

Główne zdjęcie: story