Kiedyś myślałam, że najlepsza przyjaciółka to skarb na całe życie. Że nawet jeśli wszystko inne zawiedzie — mąż, dzieci, praca, zdrowie — to ona zostanie. Przeżyłyśmy razem tyle, że dziś trudno mi uwierzyć, jak łatwo można się pomylić, myląc lojalność z naiwnością.
Z Basią poznałyśmy się na studiach. Była wtedy moim największym wsparciem: razem uczyłyśmy się do egzaminów, płakałyśmy po pierwszych miłościach, wspólnie wynajmowałyśmy kawalerkę w starej kamienicy.
Kiedy w wieku dwudziestu pięciu lat wychodziłam za mąż, Basia była świadkiem na moim ślubie. Kiedy przyszły na świat moje dzieci, to ona bawiła się z nimi, żartowała, pomagała mi, gdy byłam wykończona. Ufałam jej jak nikomu innemu. Nawet gdy los rozdzielił nas na kilka lat, zawsze wracałyśmy do siebie — jakby czas się zatrzymał.
Kiedy Basia straciła pracę po czterdziestce, nie wahałam się ani chwili. "Przyjedź do mnie, zamieszkasz przez chwilę, zanim znajdziesz coś swojego. Pracę też ci pomogę załatwić." Moje dzieci już się usamodzielniły, mąż spędzał dnie w pracy, dom był pusty, samotny. Cieszyłam się, że znów mogę jej pomóc, że dom znów będzie tętnił życiem.
Basia zagościła na dłużej. Tłumaczyła, że rynek pracy jest trudny, a ona nie chce byle jakiej posady. Pomagała mi w kuchni, razem chodziłyśmy na zakupy, wspólnie oglądałyśmy filmy. Często przynosiła do domu jakieś drobiazgi, kupowała jedzenie, czasem płaciła za rachunki.
Wszystko wydawało się naturalne. Z czasem, kiedy potrzebowała większych pieniędzy — na kurs, na remont auta — pożyczałam jej bez wahania. Spisywałyśmy proste karteczki z datą, podpisywała się pod kwotą, ale nigdy nie zrobiłyśmy z tego wielkiej sprawy. "Jesteś moją siostrą, oddam wszystko, gdy tylko stanę na nogi" — mówiła.
Przez te wszystkie lata ani razu nie pozwoliłam sobie na myśl, że mogłaby mnie skrzywdzić. Nawet wtedy, gdy zaczęły znikać drobne kwoty z portfela, a ja tłumaczyłam sobie, że pewnie sama coś zapomniałam. Nawet wtedy, gdy kilka razy zginął mi pierścionek czy bransoletka, sądziłam, że schowałam je zbyt głęboko. Zaufanie przysłaniało mi oczy.
Wszystko zaczęło się zmieniać, gdy zachorowałam. Diagnoza była jednoznaczna: operacja, długi czas rekonwalescencji, potrzeba wsparcia. Myślałam, że Basia — moja przyjaciółka, siostra z wyboru — zostanie przy mnie.
Na początku rzeczywiście się starała: gotowała obiady, odbierała leki, prowadziła mnie do lekarza. Ale z każdym tygodniem była coraz bardziej nieobecna, rozkojarzona. Tłumaczyła, że ma własne problemy, że szuka pracy, że życie ją przerasta.
Kiedy poprosiłam ją, by przyniosła mi gotówkę z domowej skrytki, bo nie mogłam pójść do banku, okazało się, że brakuje kilku tysięcy złotych. Przerażenie ścisnęło mnie za gardło. Przez kolejne dni sprawdzałam kolejne koperty, przeliczałam biżuterię, przeszukiwałam szuflady. Wszystkiego było mniej, niż pamiętałam. Podejrzenie bolało bardziej niż sama strata.
Długo nie miałam odwagi zapytać. Ale któregoś dnia, gdy zobaczyłam, jak Basia wyciąga z mojej torebki portfel, nie wytrzymałam. "Co ty robisz?" – zapytałam z niedowierzaniem. W pierwszej chwili zaprzeczyła, potem się rozpłakała.
Wykrzyczała, że życie ją przerosło, że nigdy nie chciała mnie skrzywdzić, że myślała, że "jakoś to będzie". Twierdziła, że wszystko mi odda, że nie potrafiła poprosić wprost, więc "pożyczała", bo ufała, że mi nie zabraknie.
Poczułam się, jakby ktoś wylał na mnie kubeł lodowatej wody. Przez lata byłam jej wsparciem, dawałam wszystko z siebie, a ona… nawet nie potrafiła przeprosić bez zrzucania winy na życie. Kiedy poprosiłam, by się wyprowadziła, patrzyła na mnie z wyrzutem, jakbym to ja była winna.
Przez pierwsze tygodnie po jej wyprowadzce czułam się zdradzona, upokorzona, samotna. Przestałam ufać ludziom, nawet własnej rodzinie. Próbowałam tłumaczyć sobie, że przyjaźń czasem się kończy, ale to nie koiło bólu. Najtrudniejsze było to, że nie mogłam już opowiedzieć o wszystkim Basi — przecież to ona była powodem mojego cierpienia.
Długo nie umiałam się z tym wszystkim pogodzić. Każdego ranka budziłam się z uczuciem pustki i żalu, że Basia nie tylko zniknęła z mojego życia, ale zostawiła po sobie pęknięcie, którego nie sposób było łatwo zaszyć.
Zamiast wspólnych porannych kaw, które kiedyś tak lubiłyśmy, panowała w domu cisza. Zamiast śmiechu — echo pytań bez odpowiedzi: “Czy mogłam wcześniej coś zauważyć? Może za mało rozmawiałyśmy, może za bardzo jej ufałam? Czy przyjaźń naprawdę była tylko złudzeniem?"
Przez kilka tygodni nawet nie wyciągałam ulubionych filiżanek, które kiedyś wybierałyśmy razem na targu staroci. Każda rzecz w domu przypominała mi o naszej przyjaźni: książki na półce, stare zdjęcia z wczasów nad morzem, kosz z włóczką, który Basia tak lubiła przestawiać z kąta w kąt. Nawet zwyczajne zakupy były dla mnie trudnością, bo ciągle łapałam się na tym, że szukam dla niej ulubionych serków albo patrzę, czy nie ma promocji na kawę, którą zawsze piłyśmy we dwie.
Z czasem złość zaczęła ustępować miejsca smutkowi i akceptacji. Wiedziałam, że muszę pójść dalej — nie tylko dla siebie, ale też dla tych, którzy naprawdę chcieli być przy mnie, a którym do tej pory nie dawałam szansy.
Zaczęłam spędzać więcej czasu z córką, odbudowałam kontakt z kuzynką, której przez lata nie miałam odwagi zaufać. Powoli zaczęłam odzyskiwać zaufanie do ludzi — ostrożnie, krok po kroku, ale już z większą świadomością własnych granic.
Najtrudniejsze było to, że wciąż tęskniłam za rozmowami z Basią. Czasem łapałam się na tym, że chciałabym napisać do niej wiadomość, zapytać, jak sobie radzi, czy znalazła pracę, czy się lepiej czuje. Nigdy jednak tego nie zrobiłam — wiedziałam, że muszę zamknąć ten rozdział, jeśli chcę naprawdę ruszyć do przodu.
Dziś, patrząc wstecz, czuję przede wszystkim wdzięczność za to, że w końcu zobaczyłam prawdę — nawet jeśli bolała. Ta historia nauczyła mnie, że zaufanie nie jest naiwnością, jeśli potrafimy potem wyciągnąć wnioski.
Nauczyła mnie, że nie muszę być wszystkim dla wszystkich, że mam prawo do własnych granic i do tego, by oczekiwać uczciwości. Teraz wiem, że nawet po najgłębszym rozczarowaniu można znów uwierzyć w ludzi — ale już nie za wszelką cenę.
Wciąż zachowałam te stare filiżanki, które wybierałyśmy razem. Teraz piję z nich kawę z córką, kuzynką, z nową przyjaciółką z sąsiedztwa. I choć czasem jeszcze ściska mnie w gardle na wspomnienie dawnej przyjaźni, wiem, że to już inna historia. Moja. var adsinserter = adsinserter || {}; adsinserter.tags = ['fulladsnew'];