Pamiętam ten dzień, jakby wydarzył się wczoraj. Byłam właśnie na zakupach, kiedy zadzwonił mój syn, Adam.
W jego głosie czułam napięcie, jakiego nie słyszałam od lat – nie ten chłopiec, który wracał ze szkoły z podrapanymi kolanami, ale dorosły mężczyzna, którego życie wyraźnie przerosło.
– Mamo, muszę z tobą porozmawiać. To ważne.
Spotkaliśmy się w mojej kuchni, przy stole, przy którym zawsze rozwiązywaliśmy rodzinne sprawy. Adam wyglądał na zmęczonego, bladszego niż zwykle, jakby od tygodni nie spał spokojnie.
– Mamo, nie wiem, jak to powiedzieć… Wpakowałem się w kłopoty. Potrzebuję pomocy.
Nie dopytywałam. Być może dlatego, że zbyt mocno chciałam wierzyć, że to tylko chwilowy kryzys – może niepowodzenie w pracy, może kredyt na samochód, który nagle okazał się za drogi, a może ktoś go oszukał. Adam był zawsze dumny, nie lubił prosić o wsparcie. Tym razem jednak było inaczej.
– Mam spore długi – powiedział w końcu, spuszczając wzrok. – Muszę je spłacić, zanim wszystko się zawali. Proszę, pomóż mi…
Przez kilka dni nie mogłam spać. W nocy układałam w głowie scenariusze, zastanawiałam się, jak bardzo powinnam się wtrącać w jego sprawy. Przeanalizowałam swoje oszczędności – wystarczyłyby na kilka miesięcy spokojnego życia, ale nie na pokrycie poważniejszych zobowiązań syna. Adam powiedział, że chodzi o kilkadziesiąt tysięcy złotych.
Zdecydowałam się na kredyt. Zrobiłam to niemal odruchowo, z miłości, z poczucia odpowiedzialności, ale też – nie ukrywajmy – z obawy, że jeśli mu nie pomogę, jego życie się rozpadnie.
Podpisałam wszystkie dokumenty, wybrałam raty na długie lata. Wtedy, wręczając mu pieniądze, zobaczyłam w jego oczach ulgę – pierwszy raz od dawna przytulił mnie mocno, jak wtedy, gdy był dzieckiem.
Miałam nadzieję, że wszystko się ułoży. Adam obiecał, że to ostatni raz, że wyciągnął wnioski. Przez pierwsze miesiące rzeczywiście wydawał się spokojniejszy, pracował więcej, przestał wspominać o problemach finansowych. Od czasu do czasu pytałam, jak sobie radzi – zawsze odpowiadał krótko, bez szczegółów.
– Wszystko pod kontrolą, mamo.
Z czasem jednak zaczęły docierać do mnie niepokojące sygnały. Koleżanka z pracy powiedziała, że widziała Adama w barze z zakładami sportowymi. Siostra wspomniała, że Adam ostatnio pożyczył od niej pieniądze, tłumacząc się “chwilowym dołem”. Poczułam narastający niepokój, ale próbowałam tłumaczyć to sobie normalnymi problemami młodych ludzi.
Prawda wyszła na jaw przez przypadek. Znalazłam w domu Adama dokumenty z banku oraz e-maile od różnych firm windykacyjnych. Wtedy zrozumiałam, że długi syna nie były wynikiem pecha czy jednorazowego błędu – to był hazard. Setki przegranych zakładów, nieopłacone rachunki, kolejne pożyczki brane w różnych miejscach. Adam tkwił w błędnym kole uzależnienia, z którego sam nie potrafił się wyrwać.
Byłam wściekła, zrozpaczona, rozbita. Przez wiele nocy płakałam, obwiniając się, że to moja wina. Może za mało go pilnowałam? Może byłam zbyt pobłażliwa? Przecież nie tak wyobrażałam sobie starość – raty kredytu, które zjadały moją emeryturę, widmo utraty mieszkania i świadomość, że własny syn mnie okłamał.
Kiedy konfrontowałam się z Adamem, próbował mnie przekonać, że już nad sobą pracuje, że chodzi na terapię. Ale czułam, że nie mówi wszystkiego. Unikał wzroku, szybko kończył rozmowy, był rozdrażniony.
W końcu powiedziałam:
– Adam, kocham cię, ale nie będę spłacać twoich długów po raz kolejny. Musisz sam zmierzyć się z konsekwencjami.
To była najtrudniejsza decyzja w moim życiu. Każdego dnia walczyłam z wyrzutami sumienia, serce rozdzierał mi płacz matki, która chce ocalić swoje dziecko za wszelką cenę. Próbowałam sięgać po wsparcie – rozmawiałam z psychologiem, szukałam grup wsparcia dla rodzin hazardzistów. Zrozumiałam, że miłość to nie tylko poświęcenie, ale też stawianie granic, nawet jeśli boli.
Dziś Adam powoli zaczyna się podnosić. Znalazł pracę, mieszka sam, czasem dzwoni. Nigdy nie podziękował mi za to, co zrobiłam – i chyba nie oczekuję już wdzięczności. Wiem, że walczy z własnymi demonami i że jeszcze długa droga przed nim.
A ja? Spłacam kredyt, odmawiam sobie wielu rzeczy, ale pierwszy raz od miesięcy śpię spokojniej. Uczę się ufać sobie, mówić “nie” wtedy, kiedy trzeba.
Czasami, gdy patrzę na zdjęcia Adama z dzieciństwa, łzy same cisną mi się do oczu, ale wiem, że postąpiłam właściwie. Nadal się martwię i tęsknię, lecz widzę, że mój syn wreszcie zaczyna brać odpowiedzialność za swoje życie.
Może kiedyś znów będziemy mogli rozmawiać jak dawniej, bez żalu i wyrzutów. Teraz wiem, że największą miłością jest pozwolić dziecku uczyć się na własnych błędach — nawet jeśli to boli najbardziej na świecie.
var adsinserter = adsinserter || {};
adsinserter.tags = ['fulladsnew'];