Znalazłam jego numer w starym kalendarzu z lat 90. Zadzwoniłam bez nadziei - a on odebrał i powiedział: "Właśnie o tobie myślałem". Przez chwilę nie wiedziałam, czy to ja śnię, czy to on żartuje. Minęło przecież ponad trzydzieści lat.

Tamte imiona, tamte miejsca, tamte obietnice dawno spakowałam do pudełka z napisem "młodość" i odłożyłam na najwyższą półkę pamięci. A jednak wystarczył jeden pożółkły kalendarz i sześć cyfr zapisanych długopisem, żeby wszystko wróciło.

Trzymałam telefon przy uchu, licząc uderzenia serca. Po drugiej stronie cisza, oddech, a potem ten sam, trochę niższy, trochę chropowaty głos: "Anka?".

Jakbyśmy rozmawiali wczoraj, a nie w poprzednim stuleciu. Usiadłam na podłodze, opierając się o szafę, w której przed chwilą szukałam zupełnie czegoś innego - zimowych szalików. Zamiast tego znalazłam jego.

Kalendarz był wciśnięty między album ze zdjęciami dzieci a segregator z gwarancjami do sprzętów, których od dawna nie ma. Rok 1997. Na marginesach notatki: egzamin, wyjazd, "zadzwonić do Piotra" - zaznaczone serduszkiem.

I ten numer, bez prefiksu, taki sprzed ery smartfonów i książek kontaktowych w chmurze. Pomyślałam: "Nie działa. Nie może działać". A potem pomyślałam: "Co mi szkodzi".

Piotr był moją pierwszą dorosłą miłością. Nie szkolną, nie nastoletnią. Tą na studiach, kiedy już wiesz, że miłość może znaczyć wspólne rachunki, czyste kubki i łzy nad tekstem, który nie ma końca. Poznaliśmy się w bibliotece. On oddawał "Czarodziejska górę", ja pożyczałam "Ulissesa" na ambicji, której nie udźwignęłam.

Chodziliśmy na długie spacery, dyskutowaliśmy o wszystkim: od polityki po smak zupy pomidorowej. Było w tym coś niezwykle poważnego i jednocześnie naiwnego. Wierzyliśmy, że zawsze będziemy "my".

Nie byliśmy. Wyjechał. Praca w Niemczech, potem Holandia. Ja zostałam. Wyszłam za Marka, "rozsądnego, spokojnego, stabilnego". Tak mówili moi rodzice. Urodziłam dwoje dzieci, poszłam do pracy, odhaczyłam wszystkie punkty listy "dorosłość". Nie szukałam Piotra. Nie miałam kiedy. A potem było już za późno, tak przynajmniej sobie powtarzałam.

"Dlaczego dzwonisz teraz?" - zapytał, gdy opadły pierwsze emocje. "Bo sprzątałam szafę" - odpowiedziałam, śmiejąc się przez łzy. "Bo znalazłam coś, co miało być wyrzucone, a jednak nie było." On westchnął. "Ja dziś otworzyłem pudełko z listami. Tymi, których nigdy ci nie wysłałem."

Zamarłam. "Pisałeś do mnie?"
"Miesiącami. Twoja mama poprosiła, żebym dał ci spokój. Powiedziała, że masz zaczynać życie, a ja tylko wszystko komplikuję. Więc napisałem - i schowałem."

To zdanie uderzyło mnie bardziej niż cokolwiek. Pamiętam rozmowę z mamą: "Piotr to dobry chłopak, ale niestabilny. A to się źle kończy". Nie powiedziała mi, że poszła do niego. Nie wiedziałam, że ktoś podjął za nas decyzję. I że on ją uszanował. Myślałam, że przestał pisać, bo przestał czuć. On myślał, że ja nie walczę, bo nie chcę. Stuletnie nieporozumienie.

Spotkaliśmy się tydzień później w kawiarni, której nie było, gdy się znaliśmy. Usiadł przede mną mężczyzna z siwymi skroniami, który nosił w oczach tego chłopaka sprzed lat. Przyniósł pudełko. W środku starannie złożone kartki, daty, dopiski na marginesach. Czytałam fragmenty i czułam, jak pękają we mnie kolejne warstwy dobrze zorganizowanego życia. Moje dzieciństwo, małżeństwo, moja wersja historii - wszystko wymagało korekty.

"Dlaczego nie napisałeś chociaż raz mimo niej?" - spytałam. "Bo uwierzyłem, że miłość czasem polega na odpuszczeniu" - odpowiedział. "A teraz?" - "Teraz nie wierzę już w takie zdania. Teraz wierzę w to, że szkoda czasu na domysły."

Dowiedziałam się, że był żonaty. Że jego żona zmarła dwa lata temu. Że nie mieli dzieci. Że wrócił do Polski, bo "tu się myśli inaczej". Że przez ostatnie miesiące łapał się na tym, że przewija w pamięci twarze ludzi, których stracił. I że ja byłam jedną z nich.

Opowiedziałam mu o moim małżeństwie. Bez upiększeń. O lojalności, która stała się rutyną. O ciszy, w której łatwiej było nie pytać, niż usłyszeć, że "nic się nie dzieje". O rozwodzie, który był bardziej formalnością niż tragedią. O dzieciach, które mają swoje życie i dzwonią głównie, gdy trzeba coś skonsultować albo pochwalić się awansem.

Siedzieliśmy nad zimną kawą jak ludzie, którzy wreszcie mają czas na rozmowę. Ale czas nie cofa lat. Zrozumieliśmy to oboje. Na pożegnanie zapytał: "I co teraz?". Nie miałam odpowiedzi. Nie chciałam składać deklaracji, w które nie wierzę. "Teraz możemy sprawdzić, czy oprócz wspomnień mamy jeszcze coś więcej" - powiedziałam tylko.

Zaczęliśmy się spotykać. Bez wielkich słów. Wspólne wyjście do kina, spacer po starym osiedlu, gdzie każda ławka miała swoją historię. Czytaliśmy te jego listy po kawałku. "Tu bym cię przeprosił" - śmiał się czasem, pokazując akapit pełen dramatów. "Tu bym cię przytuliła" - odpowiadałam, czytając zdanie, w którym pisał, że "kiedyś się uda". Dojrzała czułość ma inny smak - mniej w niej obietnic, więcej ostrożności.

Pewnego dnia przyniósł nowy notatnik. "Może spróbujemy pisać na bieżąco, zamiast gromadzić słowa do pudełka?" Uśmiechnęłam się. Nie wiem, czy to była propozycja wspólnego życia, czy tylko wspólnej pamięci. Ale pierwszy raz od dawna poczułam, że chcę zapisać coś, co wydarza się tu i teraz, a nie tylko rozpamiętywać, co się nie wydarzyło.

Czy to historia o tym, że pierwsza miłość wraca i wszystko naprawia? Nie. Bardziej o tym, że czasem trzeba zadzwonić pod numer, który nie powinien już działać, żeby usłyszeć, ile w nas zostało niewypowiedzianego.

O tym, że decyzje dorosłych sprzed lat mogą być błędne, nawet jeśli były "dla naszego dobra". I o tym, że druga połowa życia też może mieć swój początek - cichszy, skromniejszy, ale prawdziwy.

Kiedy dziś myślę o tym telefonie, widzę siebie sprzed lat – dziewczynę, która biegła na spotkanie z Piotrem w starym płaszczu i z książką pod pachą. Ona wtedy wierzyła, że wszystko jest możliwe. Ja już dawno przestałam. Aż do tamtej chwili, kiedy po latach ciszy usłyszałam jego głos i poczułam, jak pęka skorupa, którą budowałam wokół serca. Może nie cofniemy czasu. Może nawet nie będziemy razem. Ale wiem, że ten jeden telefon dał mi coś więcej niż drugą szansę – on przywrócił mi odwagę, by znów czuć. var adsinserter = adsinserter || {}; adsinserter.tags = ['fulladsnew'];