Telefon zadzwonił tuż po północy. Zerwałam się z łóżka, serce zaczęło bić jak oszalałe - o tej godzinie nie dzwoni się z dobrymi wieściami. Na ekranie wyświetliło się imię mojej córki. Odebrałam natychmiast.
- Mamo... - jej głos był zachrypnięty od płaczu. - Mogę przyjechać?
- Oczywiście. Co się stało?
- Tylko proszę... nikomu nie mów.
Dziesięć minut później stała w drzwiach. Włosy w nieładzie, oczy czerwone, płaszcz zarzucony niedbale na piżamę. W ręku trzymała torebkę, jakby wyszła z domu w pośpiechu. Wpuściłam ją do środka, nalałam herbaty, ale ona przez dłuższą chwilę milczała, wpatrując się w parujący kubek.
- On mnie zdradza - powiedziała w końcu. - Wiem na pewno.
Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy. Moja córka od dziesięciu lat była w małżeństwie, które z zewnątrz wyglądało niemal idealnie.
On - spokojny, opiekuńczy, świetny ojciec. Ona - ambitna, ciepła, oddana rodzinie. A jednak siedziała przede mną i mówiła to, co żadna matka nie chce usłyszeć.
Zaczęła opowiadać. O wiadomościach na jego telefonie, o perfumach, których nigdy wcześniej nie czuła, o nagłych „wyjazdach służbowych”, które okazywały się wieczorami spędzonymi w tym samym hotelu w centrum miasta. Łzy płynęły jej po policzkach, a ja czułam mieszankę gniewu i bezsilności.
- Mamo, przysięgnij, że nikomu nie powiesz. Nawet tacie. Nie chcę, żeby ktoś wiedział. - Spojrzała na mnie błagalnie. - Jeszcze nie wiem, co zrobię.
Byłam rozdarta. Chciałam wziąć telefon i natychmiast zadzwonić do niego. Krzyczeć, pytać, domagać się wyjaśnień. Chciałam też pojechać do niego i spojrzeć mu w oczy.
Ale jeszcze bardziej chciałam chronić ją - moją córkę, która teraz była krucha jak nigdy wcześniej. Została u mnie na noc, a rano wróciła do domu, jakby nic się nie stało. Powiedziała, że musi być przy dzieciach, że nie może dopuścić, by coś poczuły.
Przez kolejne dni rozmawiałyśmy codziennie. Czasami dzwoniła z samochodu, czasami z łazienki, kiedy mąż był w salonie. Udawała przed nim spokój, ale ja słyszałam w jej głosie napięcie i zmęczenie. Pytałam, czy chce, żebym z nim porozmawiała. Za każdym razem odpowiadała: „Nie. Jeszcze nie teraz.”
Wiedziałam, że on wciąż mieszka w domu. Jadali razem kolacje, kładli dzieci spać, ale między nimi panowała cisza, w której unosiło się coś ciężkiego. Dla świata nadal byli małżeństwem, w środku jednak wszystko było już popękane.
Po trzech tygodniach poprosiła, żebym zabrała wnuki na weekend. Kiedy przyszłam, zobaczyłam, że w sypialni po jego stronie łóżka nie ma poduszki, a w szafie - połowy ubrań. Patrzyłam na nią pytająco.
- Wyprowadził się do kolegi - powiedziała krótko. - Potrzebuje czasu. Ja też.
Nie zadawałam więcej pytań. Zajęłam się dziećmi, a wieczorem, gdy zasnęły, usiadłyśmy razem przy herbacie. Powiedziała, że jeszcze nie wie, co zrobi. Może spróbuje mu wybaczyć, a może zacznie życie od nowa.
Minęły dwa miesiące. Wrócił do domu. Twierdzi, że to był błąd, że chce odbudować rodzinę. Ona zgodziła się dać mu szansę, ale wiem, że nic już nie będzie takie samo. Patrzy na niego inaczej - z dystansem, który kiedyś nie istniał.
A ja, choć w sercu mam złość na niego, milczę. Bo zrozumiałam, że moja rola to nie rozliczać, tylko być obok. Żeby w każdej chwili mogła przyjść i wiedzieć, że ma w mnie oparcie.
Bo czasem największą pomocą jest nie to, co powiemy, ale to, że potrafimy wysłuchać - i pozwolić drugiemu człowiekowi samemu zdecydować, w którą stronę pójdzie jego życie. var adsinserter = adsinserter || {}; adsinserter.tags = ['fulladsnew'];