W noc naszej rocznicy wrócił późno. Siedziałam w salonie przy zgaszonym świetle, w dłoniach obracałam kieliszek z niedopitym winem. Zegar wybijał kolejne minuty, a ja słyszałam tylko tykanie i własne przyspieszone bicie serca.
Kiedy w końcu usłyszałam klucz w zamku, wstałam. Wszedł, jakby nic się nie stało, ale powietrze wypełnił zapach drogich, ciężkich perfum - takich, których nigdy nie używałam.
- Spóźniłem się, bo... - zaczął, ale urwał, widząc moje spojrzenie. I wtedy wiedziałam. Nie trzeba było słów. W tych nutach, słodkich i obcych, było wszystko, czego bałam się od miesięcy.
Kilka godzin wcześniej przygotowywałam kolację. Świece, jego ulubiona pieczeń, sałatka, którą robię tylko na specjalne okazje. Czekałam, bo rocznice były dla mnie ważne. Nawet po tylu latach. Myślałam, że choć wiele się zmieniło, to ten dzień będzie należał tylko do nas. Ale on napisał, że się spóźni. Że ma "pilne sprawy w firmie".
Widziałam, jak wiesza płaszcz i unika mojego wzroku. Widziałam też, jak wyciąga telefon i chowa go głęboko w kieszeni, jakby bał się, że zadzwoni w niewłaściwym momencie. Nie wytrzymałam.
- Kto to jest? - zapytałam, a głos drżał mi z napięcia.
Spojrzał na mnie długo. - Nikt, o kim powinnaś wiedzieć.
To był moment, w którym coś we mnie pękło. Poszłam do sypialni, a on został w salonie. Przez zamknięte drzwi słyszałam, jak oddycha, jak przesuwa coś na stole. W końcu wyszłam i zobaczyłam na blacie jego telefon. Leżał odblokowany, jakby celowo zostawiony. Ekran świecił się jednym zdaniem: "Już tęsknię". A pod nim - imię.
Była to ona. Kobieta, o której słyszałam wcześniej w rozmowach znajomych, ale którą uważałam za niegroźną. Koleżanka z pracy. Starsza ode mnie o kilka lat, zawsze uśmiechnięta, zawsze w eleganckich sukienkach.
Jeszcze tej samej nocy spakowałam kilka rzeczy i pojechałam do siostry. Nie dlatego, że chciałam od razu zakończyć małżeństwo, ale dlatego, że musiałam poczuć przestrzeń między nami. Musiałam oddychać bez strachu, że każde jego spojrzenie będzie kłamstwem.
Kolejne dni były jak chodzenie po cienkim lodzie. Dzwonił, pisał, prosił o rozmowę. Nie od razu się zgodziłam. Spotkaliśmy się w małej kawiarni, gdzie kiedyś chodziliśmy na randki. Wyglądał na zmęczonego.
- To nic poważnego - powiedział. - Chciałem poczuć się młodziej, inaczej... ale zrozumiałem, że to była ucieczka.
Słuchałam go i czułam mieszaninę wściekłości i żalu. Wiedziałam, że nie mogę udawać, że nic się nie stało. Zdrada to nie tylko ciało. To przede wszystkim zdrada zaufania.
Minęły trzy miesiące. Wrócił do domu. Powiedział, że zakończył tamtą relację, że chce walczyć o nas. Zgodziłam się spróbować, ale ustawiłam granice, których wcześniej nie miałam odwagi postawić.
Bo zrozumiałam coś ważnego: nawet po latach małżeństwa trzeba mieć odwagę odejść, jeśli ktoś depcze nasze uczucia. I jeśli się wraca - to tylko na własnych zasadach, z podniesioną głową.
var adsinserter = adsinserter || {};
adsinserter.tags = ['fulladsnew'];