Synowa poprosiła mnie, żebym została z wnukiem na kilka godzin. Zgodziłam się bez wahania - zawsze chętnie to robię, bo mały jest moją radością. Kiedy usypiałam go w pokoju, jej telefon zawibrował na stole.
Nie jestem osobą, która zagląda w cudzą prywatność, ale ekran zaświecił się i moim oczom ukazała się wiadomość. Słowa były krótkie, a jednak sprawiły, że zadrżały mi ręce: "Nie mogę się doczekać, aż znów się spotkamy".
Serce waliło mi jak młot. W pierwszej chwili pomyślałam, że to jakieś nieporozumienie, może koleżanka, może zwykła wiadomość bez podtekstu. Ale potem przyszła kolejna: "Twój mąż niczego się nie domyśla?".
To już nie były domysły, to była zdrada. Stałam w kuchni z telefonem w dłoni i czułam, że ziemia usuwa mi się spod nóg.
Cały wieczór patrzyłam na synową innymi oczami. Uśmiechała się, pytała, czy wnuk dobrze spał, czy coś zjadł. Była spokojna, serdeczna, taka jak zawsze. Ale ja widziałam w niej kogoś innego. Kobietę, która zdradza mojego syna, mojego jedynego syna, któremu oddałam całe życie.
Noc była najdłuższa w moim życiu. Przewracałam się z boku na bok, a słowa z ekranu świeciły mi w głowie jak neon. "Nie mogę się doczekać, aż znów się spotkamy". Każda litera paliła mnie od środka. Wiedziałam, że jeśli powiem synowi, mogę zburzyć jego świat. Ale jeśli będę milczeć, pozwolę, żeby żył w kłamstwie.
Przez kolejne dni obserwowałam. Synowa coraz częściej znikała "na jogę", "do koleżanki", "na zakupy". Syn był przekonany, że wszystko jest w porządku. Wracał zmęczony z pracy, całował ją w policzek, pytał, co na obiad. A ja patrzyłam i miałam ochotę krzyczeć.
Z wnukiem było coraz trudniej. Pytał, czemu mama często wychodzi, czy długo będzie u babci. Starałam się tłumaczyć cierpliwie, ale w środku czułam, że ta sytuacja jest jak bomba zegarowa. Wiedziałam, że nie mogę udawać wiecznie.
Najtrudniejsze były spotkania przy stole. Siedzieliśmy razem, rozmawialiśmy o zwykłych rzeczach, a ja miałam przed oczami tamte wiadomości. Czułam się jak zdrajczyni - wobec syna, wobec siebie. Próbowałam zebrać się na odwagę, ale za każdym razem brakowało mi słów. Bałam się, że jeśli powiem, stracę go. Że obróci swój gniew przeciwko mnie, a nie przeciwko niej.
Pewnego wieczoru, kiedy syn przywiózł mnie do domu, zatrzymałam go na chwilę w samochodzie. Chciałam powiedzieć, że musi uważać, że jego żona nie jest tą osobą, za którą ją uważa. Otworzyłam usta, ale wtedy zadzwonił jego telefon. Odebrał, uśmiechnął się, spojrzał na mnie i powiedział: "To ona. Pyta, czy kupić ci coś ze sklepu". Zabrakło mi odwagi. Kiwnęłam głową i zamilkłam.
Ale to nie dawało mi spokoju. Zaczęłam pisać list, taki prawdziwy, od serca. Pisałam o tym, że kocham go najbardziej na świecie, że nie chcę, by cierpiał, że czasem wierność jest iluzją, a miłość musi być oparta na prawdzie. Schowałam list do szuflady, bojąc się, że gdy go przeczyta, wszystko się zawali.
Dziś mija trzeci miesiąc od tamtego wieczoru. Synowa nadal się uśmiecha, wnuk przytula mnie, kiedy przychodzę. A ja wciąż noszę w sobie tę tajemnicę. Wiem, że któregoś dnia będę musiała ją wyjawić, że nie można żyć wiecznie w półprawdach. Ale wciąż nie wiem, jak to zrobić, żeby nie zniszczyć tego, co jeszcze zostało.
Patrzę na swojego syna i widzę w nim chłopca, którym kiedyś był. Chciałabym go ochronić przed bólem, ale wiem, że tego bólu nie da się uniknąć. Może jedyne, co mogę zrobić, to być obok, gdy prawda w końcu wypłynie na powierzchnię. Bo ona zawsze wypływa.
I wtedy okaże się, czy mój syn będzie miał dość siły, by spojrzeć w oczy kobiecie, którą wybrał, i czy ja będę miała dość odwagi, by powiedzieć: "Wiedziałam. I milczałam, bo chciałam cię chronić" var adsinserter = adsinserter || {}; adsinserter.tags = ['fulladsnew'];