Nie podniosłam głosu. Nie płakałam. Nawet nie zareagowałam od razu. Po prostu patrzyłam na niego, jakby był kimś, kogo pierwszy raz widzę. "Nie ma już dla ciebie miejsca w moim życiu" - powiedział z tą obojętnością w głosie, którą zna się tylko z filmów o obcych ludziach.

A przecież to był mój syn. Dziecko, które tuliłam w ramionach, kiedy miał gorączkę. Chłopiec, który bał się ciemności i chował się pod kołdrę, wołając mnie szeptem.

Siedzieliśmy przy kuchennym stole, tym samym, przy którym przez lata jadł moje zupy i opowiadał mi, co wydarzyło się w szkole. Teraz siedział naprzeciwko mnie - mężczyzna po trzydziestce, z chłodnym spojrzeniem i postawą kogoś, kto nie przyszedł rozmawiać, ale wygłosić wyrok. Mój syn. A jednak ktoś zupełnie obcy.

Nie wiem, kiedy to się stało. Przez lata byłam pewna, że jesteśmy blisko. Oczywiście, jak każdy, miewaliśmy sprzeczki. Ale czyż nie każda matka czasem przesadza z troską? Może dzwoniłam za często. Może za bardzo chciałam wiedzieć, jak mu się układa z tą jego dziewczyną, która nigdy nie patrzyła mi w oczy. Ale robiłam to z miłości. Bo przecież on był dla mnie wszystkim.

Zawsze mówił, że nie potrzebuje ojca. Że wystarczam mu ja. Starałam się, jak mogłam. Sama na wszystko. Praca, rachunki, obiady, zebrania w szkole, korepetycje. Nie pamiętam dnia, żebym myślała o sobie.

Całe moje dorosłe życie kręciło się wokół niego. A teraz siedzi przede mną i mówi, że nie chce ze mną mieć kontaktu. Że jestem "zbyt obecna". Że "nie rozumiem granic". I że "ma teraz własne życie".

Zamrugałam tylko. Czułam, jak coś we mnie pęka, jakby wewnętrzna nić, która przez te wszystkie lata trzymała mnie przy życiu. Myśli wirowały mi w głowie - czy to ja zawiodłam? Czy naprawdę wychowałam człowieka, który nie ma w sobie nawet odrobiny wdzięczności?

Wstał, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć. "Nie chcę już tego ciągnąć, mamo. Muszę żyć po swojemu. Proszę, to uszanuj." I wyszedł. Nie obejrzał się. Nie przytulił. Nie zostawił nic poza pustką, która wypełniła każdy centymetr tej kuchni.

Kilka dni chodziłam jak w transie. Z nikim nie rozmawiałam. Nie odbierałam telefonu. Nie mogłam spać, jeść. Patrzyłam na jego zdjęcia - na te z komunii, z wakacji nad morzem, jak trzyma mnie za rękę i uśmiecha się z całych sił. I nie rozumiałam, jak z tego dziecka wyrósł ktoś, kto potrafi tak brutalnie odrzucić matkę.

Może za bardzo się poświęciłam. Może nie zostawiłam mu przestrzeni. Ale czy to oznacza, że zasłużyłam na taką karę? Na odrzucenie, jakby całe moje życie nie miało znaczenia?

Zaczęłam się zastanawiać, kim on jest dzisiaj. Czym żyje. Co go ukształtowało. I czy przypadkiem nie przegapiłam momentu, w którym stał się kimś innym. Wychowałam go najlepiej, jak potrafiłam. Ale widocznie to nie wystarczyło. Może popełniłam błędy. Może było ich wiele. Ale nie zasłużyłam na to, żeby zostać wymazaną z jego życia.

Minęły miesiące. Nie odezwał się. Wiem od znajomych, że przeprowadził się, zmienił pracę. Podobno wziął ślub. Nie zostałam zaproszona. O wszystkim dowiaduję się przypadkiem, jakby już nie byłam częścią jego świata.

Czasem mam wrażenie, że jestem w jakimś złym śnie. Że któregoś dnia zadzwoni i powie: "Mamo, przepraszam. Zagalopowałem się." Ale ten dzień nie nadchodzi. A ja powoli uczę się żyć bez niego. Zaczynam znajdować siebie - tę kobietę, która kiedyś miała marzenia, plany, swoje potrzeby. I choć rana w sercu boli każdego dnia, wiem jedno: nie można żyć, czekając, aż ktoś znów cię pokocha.

Nie wiem, czy jeszcze kiedyś się odezwie. Nie wiem, czy kiedyś będzie mu żal. Ale wiem, że dałam mu wszystko. I teraz czas, by choć odrobinę tej troski dać samej sobie. var adsinserter = adsinserter || {}; adsinserter.tags = ['fulladsnew'];