Po pięćdziesiątce myślałam, że już nie ma miejsca na żadne niespodzianki. Że życie potoczyło się swoim torem: dzieci dorosły, mąż odszedł swoją drogą, a mnie pozostała praca, ogród i kilka koleżanek, z którymi mogłam od czasu do czasu wypić kawę.

Spokój, przewidywalność, codzienna rutyna - wmawiałam sobie, że to właśnie teraz jest dla mnie najlepsze.

Aż któregoś dnia, znużona ciszą w domu, sięgnęłam po telefon, żeby zadzwonić do znajomej. Nacisnęłam numer, rozległ się sygnał, a potem głos - niski, męski, nieznany. "Halo?".

Zmieszałam się. "Przepraszam, pomyłka". Już miałam się rozłączyć, kiedy usłyszałam lekki śmiech: "To w takim razie proszę pomylić się częściej. Bo już dawno nikt tak uprzejmie się do mnie nie odezwał".

Zaskoczył mnie ten żart. Odpowiedziałam coś półgłosem, on podchwycił i tak - zupełnie przypadkiem - zamiast krótkiego "przepraszam" zaczęła się rozmowa. O drobiazgach, o pogodzie, o tym, że życie po pięćdziesiątce potrafi być trochę za ciche.

Dowiedziałam się, że ma na imię Andrzej, że jest rozwiedziony, że mieszka sam. "Wie pani, czasem fajnie tak z kimś pogadać, choćby przez pomyłkę" - powiedział, a ja poczułam, że uśmiecham się do telefonu jak nastolatka.

Następnego dnia zadzwonił on. "Chciałem sprawdzić, czy znowu się pomylę" - zażartował. I znów rozmawialiśmy, tym razem dłużej. Potem były kolejne telefony, wieczorne, coraz bardziej osobiste. Opowiadałam mu o swojej młodości, o tym, jak z rozsądku wyszłam za mąż i nigdy nie czułam, że naprawdę jestem czyjąś miłością. On mówił o rozpadzie swojego małżeństwa, o poczuciu pustki, o tym, jak trudno jest zaczynać od nowa.

Czułam, że ktoś mnie słucha - naprawdę, bez pośpiechu, bez oceniania. To było jak powiew świeżego powietrza w dusznym pokoju. A kiedy po raz pierwszy zapytał: "Może spotkamy się na kawę? Przecież nawet nie wiem, jak pani wygląda", poczułam dreszcz emocji, jakiego nie czułam od lat.

Spotkanie na kawie było tylko początkiem. Siedzieliśmy wtedy w małej kawiarni na rynku, przy stoliku w rogu. On zamówił czarną kawę, ja cappuccino, a potem śmialiśmy się z tego, że wciąż pamiętam jego żart o "pomyłkach, które zmieniają życie". Rozmawialiśmy tak długo, że obsługa zaczęła sprzątać stoliki, a my wciąż nie mogliśmy się rozstać.

Kilka dni później poszliśmy na spacer nad rzekę. Jesień dopiero się zaczynała, liście pachniały wilgocią, powietrze było rześkie. Szliśmy powoli, krok w krok, a w pewnym momencie on nieśmiało dotknął mojej dłoni. To był tak prosty gest, a jednak poczułam, jakby we mnie coś pękło - skorupa, którą budowałam przez lata, żeby nie czuć pustki. Nagle znów czułam się kobietą, nie tylko matką, nie tylko wdową.

Potem były kolejne spotkania. Kino - gdzie siedzieliśmy jak nastolatkowie, śmiejąc się z banalnej komedii. Kolacja - podczas której zdradził, że dawno nie gotował dla nikogo, a ja udawałam, że makaron, który zrobił, jest najlepszy na świecie. Telefon wieczorem, kiedy mówił: "Nie mogę zasnąć, dopóki nie usłyszę twojego głosu".

Nie było w tym żadnej wielkiej sceny, żadnych dramatów. A jednak wszystko było dla mnie nowe. Ciepło jego dłoni, jego sposób, w jaki patrzył na mnie w trakcie rozmowy, jakby chciał zapamiętać każdy szczegół mojej twarzy. To nie była przygoda. To było coś, czego nigdy wcześniej nie doświadczyłam - bycia naprawdę widzianą, ważną, chcianą.

Dziś, kiedy zamykam oczy, często myślę, jak to się mogło stać, że przez pół życia nie wiedziałam, co to znaczy kochać i być kochaną. Jedna pomyłka w numerze telefonu otworzyła drzwi do zupełnie nowego świata.

I czasem, kiedy siedzimy razem na kanapie, ja czytam książkę, a on zasypia obok, czuję wdzięczność. Bo wiem, że gdyby tamtego dnia palec trafił w inny przycisk, gdyby odezwała się koleżanka, do której naprawdę chciałam zadzwonić - nigdy byśmy się nie spotkali. A moje życie nadal byłoby ciche, puste, przewidywalne.

Teraz już nie wierzę w przypadki. Wierzę, że niektóre błędy są najpiękniejszymi darami od losu. var adsinserter = adsinserter || {}; adsinserter.tags = ['fulladsnew'];