Mam 38 lat, mieszkam z mężem w dwupokojowym mieszkaniu o powierzchni 55 m². To nasze miejsce - pełne wspólnych wspomnień, śmiechu, a czasem i kłótni. Małe, ale nasze. Nigdy nie potrzebowałam pałacu - wystarczyło mi, że kiedy zamykam drzwi, czuję, że to mój dom.
Od kilku tygodni mój spokój rozsypuje się na kawałki. Teściowa, 65-letnia kobieta, zadzwoniła pewnego wieczoru i powiedziała wprost:
– Nie dam już rady sama. Moja emerytura… to tylko grosze. Wszystko drożeje, rachunki rosną, a ja nie mam z czego zapłacić. Już nie śpię po nocach, bo boję się, że któregoś dnia zabraknie nawet na chleb. Dlatego chciałabym zamieszkać z wami, a swoje mieszkanie wynająć. To jedyny sposób, żebym mogła jeszcze jakoś przetrwać.
Wiem, że jej nie jest łatwo. Sama przyznaje, że ledwo wiąże koniec z końcem. Ale kiedy usłyszałam jej propozycję, poczułam, jak w mojej klatce piersiowej zaciska się strach. Bo wiedziałam, co to znaczy. Że skończą się spokojne wieczory z książką. Że już nie będę mogła siedzieć w piżamie w salonie i śmiać się z mężem z naszych ulubionych seriali.
Mój mąż słuchał mamy w milczeniu. Widziałam, jak jego twarz robi się coraz bardziej smutna.
- Ona nie ma wyjścia - powiedział mi później. - Wiesz, że nie zostawię jej samej.
- Rozumiem - odpowiedziałam. - Ale to nie jest takie proste. To jest nasz dom. 55 metrów. Tu ledwo dla nas starcza miejsca.
On patrzył na mnie z wyrzutem.
- Myślałem, że rozumiesz. Że chociaż spróbujesz ją zaakceptować. Ona nie chce od nas niczego więcej niż miejsca na łóżko.
Ale to nie chodziło o miejsce na łóżko. To chodziło o miejsce na życie. O to, że kiedy zamieszka z nami, każdy nasz dzień będzie inny. Że nagle wszystko, co było tylko nasze, stanie się wspólne - a przecież nie tak wyobrażałam sobie dorosłość.
Wieczorami, kiedy mąż już spał, płakałam po cichu w łazience. Mówiłam sobie: "Może jestem egoistką. Może powinnam się poświęcić - w końcu to jego matka". Ale kiedy zamykałam oczy, widziałam siebie, jak duszę się w naszym małym mieszkaniu. Jak nie mam już swojego miejsca, swoich chwil ciszy.
Wczoraj, w końcu, powiedziałam mężowi, że jeśli jego matka zamieszka z nami, ja wyprowadzę się do swojej mamy.
- Chcesz uciec? - spytał z żalem. - Nie potrafisz uszanować mojej matki?
- To nie o nią chodzi - odpowiedziałam cicho. - To o nas. O mnie. Nie dam rady żyć w ciasnocie z kimś, kto nie jest moją rodziną w taki sposób, jak ty jesteś.
Zamilkł. A ja zobaczyłam w jego oczach coś, co boli mnie do dziś: rozczarowanie.
Nie wiem, co teraz zrobić. Kocham go, ale nie chcę żyć z jego matką. Czuję się rozdarta - między tym, że chcę być dobrą żoną, a tym, że muszę być też dobrą dla samej siebie.
- Przecież to tymczasowe - powtarza mąż. - Mamo tylko potrzebuje chwili spokoju, oddechu.
Ale ja wiem, że takie "chwilowe" zamieszkania zmieniają się w lata. Że raz wpuszczona do naszego życia, zostanie w nim na zawsze.
Dzień po dniu próbuję zrozumieć, czy jestem złą osobą. Czy powinnam po prostu się zgodzić, w imię rodziny? Ale w sercu czuję, że jeśli teraz nie postawię granicy, zawsze będę tylko tą, która musi ustąpić.
Wieczorami siadam w kuchni, patrzę na nasze zdjęcia - ślubne, z wakacji, uśmiechnięte twarze. I pytam siebie: "Gdzie kończy się miłość, a zaczyna poświęcenie, którego nikt ode mnie nie ma prawa żądać?".
Nie wiem jeszcze, co zrobię. Nie wiem, czy powiem "tak", by zadowolić wszystkich - czy "nie", by ocalić siebie. Ale wiem jedno: już nie chcę milczeć, udawać, że wszystko jest w porządku. Bo mój dom to też ja - a ja też zasługuję na miejsce, w którym będę mogła oddychać.
var adsinserter = adsinserter || {}; adsinserter.tags = ['fulladsnew'];