- ...A ja szczerze mówiąc nawet nie wiem, co jej dolega! - mówi czterdziestoletnia Małgorzata o swojej teściowej. - Mój mąż trajkocze o niej i jej problemach, a ja nawet nie słucham, kiwam głową i myślę o swoich sprawach. Jakbym była wyciszona podczas tej rozmowy! Nie zależy mi na niej i w ogóle nie interesuje mnie, co się z nią dzieje...

- I naprawdę nie masz pojęcia, na co ona tak choruje?

- No, wiem, że na wiosnę miała covida, a potem jakieś straszne komplikacje, czy to z powodu serca, czy nerek, już od pół roku ledwo stoi na nogach, chodzi tylko do toalety i tyle... Nie może wyjść z domu, leki bierze garściami, była w szpitalu chyba kilka razy...

- Jasne. Czy mąż jest odpowiedzialny za to wszystko?

- Tak, nie ma nikogo innego. Jeździ do niej co drugi dzień, kupuje jej jedzenie, leki, gotuje coś prostego w pośpiechu. Ja się nie wtrącam, czasem coś zapytam Olka, jak ma się jego matka. Na początku nawet opowiadał, ale widział, że nie słucham...

- Obraził się?

- Pewnie tak. A co? Tak, mam to gdzieś, jak się komuś to nie podoba, to jego sprawa. Olek już przestał opowiadać mi szczegóły, odpowiada tylko zdawkowo na pytania. A w czwartek w zeszłym tygodniu nagle poprosił o zabranie matki do szpitala. On akurat nie mógł w ten dzień, a ja miałam wolne... Na początku się zgodziłam, żeby go wyręczyć. A potem przypomniałam sobie, że mam umówiony manicure na ten dzień.

- No popatrz, no manicure - to nie jest coś nadzwyczajnego, to chyba da się przesunąć wizytę na później lub inny dzień, nie?

- Można oczywiście przenieść, ale jest to dla mnie niewygodne. Mam dobrą kosmetyczkę, a ona nie ma zbyt wielu dostępnych godzin. Więc... No, oczywiście, gdyby chodziło o zdrowie moich dzieci, męża, rodziców - wszystko bym przełożyła i odwołała. Ale dla dobra mojej teściowej - nie ma mowy. Nigdy nie pomogła mnie i moim dzieciom, więc dlaczego ja miałabym...? W każdym razie zadzwoniłam do Olka pół godziny później i powiedziałam mu, żeby znalazł inny sposób na rozwiązanie problemu z matką, jestem umówiona z Angelą, nie mogę niczego odwołać!... Oczywiście on znowu się obraził - jego matka miała problem z operacją na otwartym sercu, który trzeba było pilnie rozwiązać, a ty ze swoim manicure. Cóż, przypomniałam mu, że kiedyś też potrzebowałam jej pomocy, gdy dzieci były chore. I dla niej też manicure był wtedy priorytetem...

...Małgorzata jest mężatką od siedemnastu lat, czyli mniej więcej tyle zna teściową. Przez te wszystkie lata synowa i teściowa prawie ze sobą nie rozmawiały. Teściowa nie była skora do pomocy przy dzieciach, których mają dwoje - chłopców w wieku czternastu i dwunastu i pół roku. Nie było łatwo z dwójką dzieci, szczególnie kiedy były małe. Co jakiś czas pojawiały się sytuacje, kiedy potrzebowali dodatkowej pary rąk. Młoda matka nie mogła się jednak nikogo doprosić.

- Moi rodzice pracowali wtedy na Zachodzie i nie mogli pomóc, ale teściowa była na miejscu, dosłownie na sąsiedniej ulicy. - mówi Małgorzata. - Ale ona żyła własnym życiem! Ani syn, ani wnuki jej nie interesowały, nie miała czasu przyjechać w odwiedziny, mimo że była zapraszana. Co więcej, nie miała czasu na wykonanie telefonu. Gdy byłam młoda, byłam na nią strasznie zła, nie rozumiałam, jak to możliwe. A przed narodzinami pierwszego dziecka obiecywała mi gruszki na wierzbie - i pomoc, i siedzenie, i udział we wszystkim. W końcu moja mama przyleciała, żeby siedzieć z najstarszym synem, podczas gdy ja byłam w szpitalu z najmłodszym! Bo moja teściowa, która mieszkała obok, w ogóle nie chciała pomóc...

Kiedyś Małgorzata pokłóciła się o to z teściową, która odmówiła pomocy młodej matce. Gosia odpowiedziała jej, że jeszcze kiedyś przyjdzie czas, kiedy to ona będzie potrzebować pomocnej dłoni, ale wtedy będzie za późno. Teściowa wtedy się roześmiała, przypominając synowej stary dowcip o szklance wody na starość i stwierdziła "wcale nie chce mi się pić".

- To był taki wstyd! - Małgorzata westchnęła. - No, a potem jakoś odizolowałam się o tej sytuacji, uspokoiłam się, uświadomiłam sobie, że ona jest jaka jest, żyje dla siebie, i poczułam się lepiej. Przestałam od niej czegokolwiek oczekiwać, ograniczyłam swoją komunikację do minimum. A potem dzieci dorosły i nawet nie poznały babci za bardzo. Mój mąż komunikował się z nią sam, dzwoniąc od czasu do czasu. Czasami szedł jej pomóc, ale do zeszłego roku było to bardzo rzadko, mogę policzyć, ile razy. Nie dlatego, że był taki bezduszny, ale po prostu dlatego, że teściowa raczej nie potrzebowała pomocy, dopóki była zdrowa i stała na nogach. Ma dobre geny, matka dożyła wieku dziewięćdziesięciu pięciu lat, trzeźwa umysłowo, więc teściowa miała nadzieję na to samo. A potem przyszedł covid i wszystko wywróciło się do góry nogami...

Sytuacja zmieniła się o sto osiemdziesiąt stopni, a Małgorzata nie miała już ochoty pogodzić się z teściową i jej pomóc. Nie uśmiechało jej się znosić żadnych niedogodności, nawet jeśli miałoby to być tylko przełożenie wizyty u manikiurzystki na inny dzień.

Główne zdjęcie: brainum