Zawsze uważałam się za osobę spokojną, może nawet zbyt spokojną. Miałam swoje rytuały - herbata o siedemnastej, radio grające cicho w tle, zapach starych książek w bibliotece, w której pracowałam prawie trzydzieści lat.

Mieszkałam sama w trzypokojowym mieszkaniu w kamienicy w centrum miasta. Wysokie sufity, skrzypiący parkiet, stare drzwi z mlecznymi szybami - wszystko to miało duszę. Lubiłam to miejsce. Tutaj byłam sobą.

Po śmierci męża nie myślałam o przeprowadzce. Ludzie mówili, że takie mieszkanie to za dużo dla jednej osoby, ale ja nie czułam się samotna. Miałam swoje kąty, swoje wspomnienia. Często rozmawiałam z sąsiadką przez balkon, czytałam w fotelu przy oknie albo doglądałam pelargonii w doniczkach.

Pewnego dnia zadzwoniła Natalia. Przedstawiła się jako córka mojej zmarłej siostry Haliny. Pamiętałam ją - nie wyraźnie, ale coś mi świtało. Zgodziłam się na spotkanie z ciekawości. Przyszła z pudełkiem ciasta i bukietem frezji.

Miała może trzydzieści lat, jasne oczy, uśmiechnięta, elokwentna. - Ciociu, nie mogę uwierzyć, że się odnalazłyśmy! - mówiła entuzjastycznie, siadając na mojej kanapie w starym obiciu. - Zawsze chciałam cię poznać. Mama wspominała o tobie.

Zaczęła odwiedzać mnie regularnie. Czasem przynosiła chleb z piekarni, czasem pomagała wnieść zakupy. - Nie powinnaś nosić sama tych siatek - mówiła troskliwie. Lubiłam jej towarzystwo. Przynajmniej na początku.

Z czasem zaczęła wypytywać o różne rzeczy. - A co to za obraz? Dużo może być wart? - zapytała raz, wskazując na akwarelę po moim ojcu. - A ten kredens… staroć, ale bardzo modny teraz.

Wtedy jeszcze nie łączyłam kropek. Byłam zbyt wdzięczna, że ktoś się mną interesuje. A może - zbyt spragniona kontaktu z rodziną.

Po kilku tygodniach Natalia przyszła z bratem. - To Tomek, mój starszy brat. Też chciał cię poznać. Jesteśmy twoją rodziną, ciociu.

Tomek był inny. Milczący, chłodny, obserwujący. Miał długie palce, jakby stworzone do papierów. Siedział na brzegu krzesła w kuchni i patrzył na mnie z uśmiechem, który nie sięgał oczu.

- Wiesz, dobrze by było wszystko załatwić zawczasu - powiedział, gdy Natalia poszła parzyć herbatę. - Znam dobrego notariusza. Możemy ci pomóc przygotować dokumenty. Żebyś była spokojna.

- Jakie dokumenty? - zapytałam ostrożnie.
- Takie... wiesz, pełnomocnictwo. Gdybyś kiedyś zachorowała, żebyśmy mogli się zająć mieszkaniem. Wszystko dla twojego bezpieczeństwa.

Po ich wyjściu długo siedziałam w milczeniu. W pokoju pachniało jeszcze herbatą z maliną. Zaparzyła ją Natalia. Pachniała ładnie. Ale coś w niej było nieprawdziwego, jak zapach syntetycznych świec.

Następnego dnia poszłam do znajomej notariuszki. Przeczytała dokumenty, które zostawili. Spojrzała na mnie poważnie.
- Pani Elżbieto, to nie pełnomocnictwo. To umowa darowizny. Gdyby pani to podpisała, mieszkanie należałoby do tej dziewczyny.

Zrobiło mi się słabo. Pamiętam, że usiadłam w tramwaju i przez całą drogę patrzyłam przez okno, nie widząc niczego.

Kiedy Natalia przyszła wieczorem, była jak zwykle radosna.
- Ciociu, upiekłam szarlotkę! Mogę wpaść na chwilę?

- Możesz - odpowiedziałam chłodno. - Ale tylko na chwilę. Mam ci coś do powiedzenia.

Usiadła na fotelu z talerzykiem i widelem w dłoni.
- Słucham, ciociu.

- Nie będziemy już więcej rozmawiać o dokumentach. I proszę, żebyś już do mnie nie przychodziła.

- Ale ciociu! - głos jej zadrżał. - To tylko dla twojego dobra!

- Dla mojego dobra? - powtórzyłam. - To wszystko od początku było o mieszkaniu. Nigdy nie chodziło wam o mnie.

Natalia wstała powoli, bez słowa. Zabrała swoją torbę, zakryła ciasto i wyszła.

Wieczorem dostałam SMS od Tomka: „Szkoda, że nie potrafisz zaufać rodzinie. Takie mieszkanie się marnuje.”

Nie odpisałam.

Kilka dni później pojechałam na zaproszenie znajomej do jej siostry na wieś. Siedząc wieczorem przy kominku, z kubkiem herbaty i szalem na ramionach, pomyślałam: Wolę być sama niż żyć pośród ludzi, którzy przychodzą tylko po klucze do mojego życia.