Zawsze miałam słabość do Julki. Może dlatego, że była pierwszą wnuczką, może dlatego, że kiedy się urodziła, czułam jeszcze radość życia, której później mi zabrakło.

Patrzyłam na nią, jak rośnie, jak zaczyna mówić, rysować, jak przybiegała do mnie z przedszkola z bukietem pokrzyw, bo "babciu, one też są ładne".

Minęło wiele lat. Julka zdała maturę, dostała się na studia w Warszawie. Jej rodzice - moja córka i zięć - nie mieli możliwości, by płacić za akademik czy wynajem. Mnie nie trzeba było długo przekonywać.

- Przecież to tylko na chwilę. Tylko studia. A ty, mamo, i tak jesteś sama - powiedziała córka.

To była prawda. Mąż zmarł sześć lat wcześniej. Mieszkanie - trzypokojowe, ciche, blisko uczelni - wydawało się idealne. Julka wprowadziła się z początkiem września. Na początku byłam szczęśliwa. Kupiłam nową pościel, świeże ręczniki, postawiłam na stoliku lampkę, "żeby mogła wieczorem czytać".

Julka przyjechała z walizką i kartonem książek. W uścisku poczułam, że pachnie jak dorosła kobieta - perfumami, kosmetykami, odrobiną niezależności.

- Babciu, naprawdę dziękuję, że mnie przyjęłaś - powiedziała, całując mnie w policzek.

Pierwsze tygodnie były pełne śmiechu. Wspólne kolacje, opowieści z zajęć, czasem wieczorne oglądanie filmów. Czułam, że odzyskuję coś, co myślałam, że już straciłam - bliskość, rozmowę, młodość, która wciąż może być obok mnie.

Ale potem coś się zmieniło. Nie nagle, nie gwałtownie. Po prostu… zaczęło mnie być mniej.

Julka coraz rzadziej jadała ze mną. Zamykała się w pokoju, mówiła, że ma naukę, spotkania, projekty. W kuchni zaczęły się pojawiać nowe produkty: tofu, mleko owsiane, nasiona chia. Moja kawa parzona w szklance stała się "niezdrowa".

Gdy próbowałam zaprosić ją na obiad, słyszałam:
- Babciu, nie jedzmy już tak ciężko. Po co ci schabowe?

Gdy zostawiałam jej zupę, pisała wiadomość: "Dzięki, ale wolę coś na szybko. I nie solić tak mocno, dobrze?"

Zaczęłam czuć się skrępowana w swojej własnej kuchni. A potem w łazience. Zajęta, mokre ręczniki, kosmetyki wszędzie. Moje miejsce przy lustrze przesunięte, moje szczoteczki zniknęły gdzieś za jej pojemnikami.

Ale najdziwniejsze było coś innego.

Gdy rozmawiała przez telefon - nie przerywała rozmowy, gdy wchodziłam do pokoju. Ale też nie przestawała mówić o mnie.

- No wiesz, babcia jak to babcia, wszystko chce po swojemu. Tak, wiem, że to jej mieszkanie, ale serio - ciężko tu czasem wytrzymać. Wiesz, ona pyta, gdzie idę, o której wrócę. Jakby nie rozumiała, że mam swoje życie.

Siedziałam wtedy w kuchni i udawałam, że szukam czegoś w szafce.

Nie odezwałam się. Jeszcze nie wtedy.

Najbardziej zabolało mnie to, co powiedziała kilka tygodni później.

- Babciu, mój chłopak czasem będzie u mnie nocował. W sumie i tak prawie tu mieszka, więc chyba nie będzie ci to przeszkadzać?

Zająknęłam się.
- No… wiesz, Julko… może jednak…

- Babciu - przerwała mi. - Przecież jesteśmy dorośli. Poza tym i tak nie korzystasz z salonu, więc będziemy tam spać.

I wtedy zrozumiałam. Że coś, co zaczęło się jak pomoc, przerodziło się w przykre wypieranie mnie z mojego życia. Nie ze złości, nie ze złej woli. Po prostu - Julka była młoda, pewna siebie. A ja? Ja miałam być tłem.

Wieczorem zaparzyłam sobie herbatę, usiadłam przy stole i napisałam list. Krótki.

Julko, bardzo cię kocham. Ale potrzebuję znów poczuć, że to mój dom. Ustalmy konkretną datę, do kiedy u mnie mieszkasz. Wiem, że sobie poradzisz. Ja też muszę znów nauczyć się żyć po swojemu.

Nie zostawiła odpowiedzi. Przez dwa dni się nie odzywała. Potem przyszła, usiadła i powiedziała:
- Nie wiedziałam, że aż tak ci to przeszkadza. Przepraszam, babciu. Znajdę coś po sesji.

Nie wiem, czy to zrozumiała. Ale ja wiem, że dobrze zrobiłam.

Bo można kochać wnuczkę z całego serca - i nadal mieć prawo do własnej ciszy, szacunku i spokoju