Kiedy otworzyłam drzwi, zobaczyłam młodą kobietę z oczami tak pełnymi strachu, że aż cofnęłam się o krok. "Jest pani żoną Marcina?" - zapytała.
Kiwnęłam głową, a ona ścisnęła dłonie na pasku torebki tak mocno, jakby trzymała się resztkami sił. "Przyszłam… bo nie mogę już dłużej czekać. Dwa lata to za dużo." Zanim zdążyłam zapytać, o co chodzi, dodała: "Jestem w ciąży. Z pani mężem."
Przez sekundę miałam wrażenie, że świat zwęża się do wąskiego tunelu. Jej słowa uderzyły we mnie jak zimna fala, odbierając mi oddech. Patrzyłam na nią, na jej drżącą brodę, na oczy, w których mieszała się nadzieja i paniczny lęk, i próbowałam znaleźć sens w tym, co właśnie usłyszałam.
"Pani mąż obiecał mi, że odejdzie" - zaczęła mówić szybko, jakby bała się, że zamknę jej drzwi przed nosem. - "Miał przyjść wczoraj. Miał powiedzieć pani prawdę. Ale on… nie odbiera. Nie odpisuje. A ja już naprawdę nie wiem, co robić."
Czułam, jak serce tłucze mi się w piersi, jak dłonie robią się lodowate. Marcin był w pracy. Przynajmniej tak myślałam jeszcze dziesięć minut temu. A teraz stałam przed kobietą, która twierdziła, że od dwóch lat żyje w cieniu mojego małżeństwa.
"Proszę… niech pani mnie wysłucha" - szepnęła. - "Bo jeśli on mnie okłamał, to okłamał również panią."
Zamarłam. Dosłownie. Stałam oparta o framugę, patrząc na nią, jakby była przywidzeniem, a nie żywą osobą, która właśnie runęła mi prosto w dzień, w życie, w małżeństwo. Jej palce drżały, gdy trzymała się torebki, jakby ta jedyna rzecz miała ją utrzymać w pionie.
Wpuściłam ją do środka, choć nie wiem, czy to była rozsądna decyzja, czy tylko instynkt - ten sam, który każe otwierać okno, gdy brakuje tlenu.
Usiadła na brzegu krzesła, jakby bała się zostawić na nim ślad. Nie patrzyła mi w oczy. A ja też nie wiedziałam, gdzie mam patrzeć - na jej młodość? Na jej brzuch, który próbowała zasłonić płaszczem? Czy na drzwi, za którymi chciałam uciec?
"Nazywam się Ola" - powiedziała niespokojnie. - "Poznałam Marcina dwa lata temu. Na delegacji. Myślałam, że jest samotny. Powiedział, że żyjecie obok siebie, że… wszystko się wypaliło." Ugryzła się w język, jakby dopiero teraz zdała sobie sprawę, że mówi to do mnie.
Czułam, jak krew pulsuje mi w skroniach. Dwa lata. Dwa lata, podczas których wierzyłam, że pracuje więcej, że jest zmęczony, że ma trudniejszy okres. Dwa lata, w czasie których tłumaczyłam każdą jego obojętność stresem, każdą nocną zmianę koniecznością, każdy wyjazd "sytuacją firmową", choć już wtedy coś mnie bolało… tylko nie potrafiłam nazwać czego.
"Dlaczego przyszłaś do mnie?" - zapytałam i sama nie poznałam swojego głosu. Był zbyt spokojny. Jakby mówiła to kobieta, która ogląda cudze życie, a nie własne.
Ola wzięła głębszy oddech. "Bo on obiecywał, że odejdzie. Że najpierw musi… wszystko uporządkować. Że nie chce was zranić. Ale minęły dwa lata. A teraz, kiedy powiedziałam mu, że jestem w ciąży, przestał się odzywać. Nie mam do kogo pójść. I nie chcę być tą, która niszczy pani rodzinę, ale…" Urwała, a jej głos załamał się tak cicho, że wzruszyłby kogoś, kto nie stał właśnie w środku osobistego trzęsienia ziemi.
Usiadłam naprzeciw niej. Dłonie miałam zimne, ale myśli gorące, chaotyczne, poszarpane. "Co dokładnie ci obiecywał?" - zapytałam.
"Że wam powie. Że odejdzie. Że zaczniemy razem nowe życie." Podniosła wzrok. W jej oczach był wstyd, ale i rozpacz. "Ja naprawdę go kochałam."
To "kochałam" przebiło mnie jak igła. Niby małe słowo, a robi dziurę tam, gdzie wcześniej była pewność. Przez chwilę siedziałyśmy w ciszy, która była tak ciężka, że aż trudno było oddychać. W końcu zapytałam:
"Gdzie teraz on jest?"
Ona tylko pokręciła głową. "Nie wiem. Powinien być w pracy, ale nie odbiera. Wczoraj pisał normalnie, planował, mówił, że przyjdzie do mnie… a dziś jakby zapadł się pod ziemię."
Tu coś we mnie pękło. Nie krzykiem. Nie złością. Raczej trzeźwą, bolesną świadomością, że obie zostałyśmy oszukane. Ja - bo wierzyłam, że mam małżeństwo. Ona - bo wierzyła, że on zostawi to małżeństwo.
"Pokaż mi jego wiadomości" - poprosiłam.
Ola zawahała się, ale podała mi telefon. Przewijałam. Zdjęcia z delegacji. Selfie w samochodzie. Głupie żarciki. Plany, obietnice, "jeszcze trochę", "muszę to dobrze zrobić", "nie chcę jej zranić", "proszę, zaufaj mi".
I jej ostatnia wiadomość:
"Marcin, jestem w ciąży. Musimy porozmawiać."
Bez odpowiedzi.
Wszystko zaczęło we mnie drżeć, jakby moje ciało dopiero teraz zrozumiało, co się właściwie dzieje. Odłożyłam telefon i wstałam. Musiałam się ruszać, bo inaczej bym nie wytrzymała. Przeszłam do okna, oparłam dłonie o parapet, próbując wrócić do siebie.
"Pani myśli, że on do pani wróci?" - zapytała cicho.
Odwróciłam się. Ta dziewczyna była młodsza od mojej córki. Miała w oczach coś, czego mi od dawna brakowało - naiwność i wiarę w to, że ludzie zrobią to, co obiecali. A jednak siedziała tu, rozłożona emocjonalnie, jakby ktoś ściągnął jej świat z zawiasów.
"Nie wiem, do kogo on wróci" - odpowiedziałam. - "Ale jedno wiem na pewno: najpierw musi się pokazać."
Ola kiwnęła głową i w końcu pozwoliła, żeby łzy popłynęły. Usiadłam obok niej. Nie z empatii dla niej - choć może też trochę - ale dlatego, że obie znalazłyśmy się w tej samej pułapce, tylko z dwóch różnych stron.
"Może powinnam była wcześniej zrozumieć, że coś jest nie tak" - wyszeptałam bardziej do siebie niż do niej.
"On jest dobry. Tylko zagubiony" - odpowiedziała Ola, co sprawiło, że aż parsknęłam śmiechem. Nie wrogo. Bardziej… bezsilnie.
"Zagubiony mężczyzna nie tworzy dwóch równoległych żyć" - powiedziałam. - "On po prostu wybiera wygodę."
Usiadłyśmy tak przez chwilę w ciszy, która nie była już pełna napięcia, tylko jakiegoś dziwnego siostrzeństwa. Dwie kobiety, które zaufały nie temu człowiekowi, co trzeba.
Nagle zadzwonił telefon. Nie mój. Jej.
"To on" - wyszeptała Ola. Ręce zaczęły jej drżeć, jakby miała trzymać bombę. Spojrzała na mnie, jakby szukała pozwolenia.
"Odbierz" - powiedziałam.
Nacisnęła zieloną słuchawkę, przysunęła telefon do ucha, ale nacisnęła głośnik. Jego głos rozległ się w mojej kuchni, jakby wcale nie zniknął.
"Ola, nie przychodź więcej pod mój blok. Proszę, zostaw to. Muszę poukładać sprawy z żoną. Nie możemy się już spotykać."
Zamarłyśmy. Dosłownie. Słowa zawisły między nami.
"To wszystko?" - zapytała drżącym głosem.
"Tak będzie lepiej dla wszystkich."
Dla wszystkich. To zdanie piekło bardziej niż wszystko, co usłyszałam do tej pory.
"Dla dziecka też?" - zapytała Ola, już bez łez, tylko z pustką.
Zapadła cisza. Długa. Zbyt długa.
"Ustalimy coś. Ale nie teraz. Teraz… błagam cię, daj mi spokój."
Rozłączył się.
Ola odsunęła telefon jak coś brudnego. A mnie zakłuło pod żebrami. Nie z zazdrości. Nie z gniewu. Z obrzydzenia. W stronę mężczyzny, którego znałam dwadzieścia pięć lat.
"Przepraszam" - powiedziała Ola. - "Nie chciałam pani zranić."
"To nie ty mnie zraniłaś."
Wstałam i przeszłam do drzwi. Wskazałam jej wyjście, ale nie chłodno. Po prostu… godnie.
"Poradzisz sobie?" - zapytałam.
Kiwnęła głową. Wyszła, a ja zamknęłam drzwi powoli, jakby każdy centymetr tego ruchu odcinał mnie od poprzedniego życia.
Usiadłam w salonie. Bez łez, bez krzyku. Rozsądna cisza. Taka, w której rodzi się najtrudniejsza decyzja.
Marcin miał wrócić za trzy godziny z pracy. Wtedy miałam mu powiedzieć, że wiem wszystko.
Ale gdy przekraczał próg, coś we mnie było już inne. Skończone. Zamknięte.
"Musimy porozmawiać" - powiedziałam.
I pierwszy raz w życiu to ja byłam tą, która miała przewagę.
A on… wyglądał tak, jak Ola brzmiała przez telefon - jak ktoś, komu grunt właśnie uciekł spod nóg.
Kiedy wszedł do mieszkania, nawet nie zdjął butów. Rozejrzał się nerwowo, jakby czuł, że powietrze jest inne, gęstsze. Widział, że coś się wydarzyło, zanim jeszcze otworzyłam usta. Przez ten jeden krótki moment - patrząc na niego, z tym jego symetrycznym rozpięciem kurtki, z oddechem przyspieszonym jak u człowieka, który biegł schodami - uderzyła mnie jedna myśl: on zawsze liczył na to, że ja będę taka sama. Że niezależnie od wszystkiego przyjmę go z ulgą, zrozumiem, posprzątam chaos, który zostawi po sobie.
Nie tym razem.
"Musimy porozmawiać."
Zatrzymał się w pół kroku. "Coś się stało?"
"Tak. Była u mnie twoja kochanka."
Nie musiałam dodawać imienia. Jego twarz pobladła w jednej sekundzie, jakby ktoś nagle zgasił w nim światło. Widziałam to wiele razy u ludzi, którym zabrakło odwagi - tę panikę wymieszaną z próbą udawania spokoju. Ale teraz jego gra nie miała już znaczenia.
"To nie tak, jak myślisz" - wyjąkał.
"Powiedziała, że jest w ciąży."
Złapał się za oparcie krzesła, jakby ktoś nim szarpnął. Usiadł ciężko, ale nie dlatego, że był zmęczony. Raczej dlatego, że pierwszy raz w życiu nie miał scenariusza.
"Chciałem ci to powiedzieć… tylko nie wiedziałem, jak."
"A wiedziałeś, jak zdradzać mnie przez dwa lata?"
To go uderzyło. Widziałam, jak przełyka ślinę. Jak jego dłoń drży na kolanie. Jak unika mojego wzroku, bo wie, że nie znajdzie tam współczucia.
"Próbowałem to zakończyć. To była pomyłka."
"Pomyłka nie trwa dwóch lat. I nie zachodzi w ciążę."
Wreszcie spojrzał na mnie. I to był ten moment - jedyny taki - kiedy zobaczyłam w jego oczach prawdę. Nie miłość, nie żal, nie skruchę. Strach. Strach o siebie, nie o mnie. Bał się utraty życia, które mu było wygodne. Bał się konsekwencji. Bał się mnie, bo pierwszy raz nie byłam tą samą kobietą.
"Nie wiem, co mam zrobić" - wyszeptał.
"W końcu mówisz prawdę. Bo dotąd robiłeś tylko jedno - to, co ci wygodne."
Wstałam. Nie krzyczałam. Nie płakałam. Wszystko, co miało boleć, już bolało. Teraz przyszła chłodna jasność - coś, czego kobiety uczą się dopiero, kiedy nie mają już nic do udowodnienia.
"Wyprowadzisz się dziś."
"Co? Teraz? Ale gdzie ja pójdę?"
"Do niej. Albo do siebie. To nie jest już mój problem."
Patrzył na mnie, jakby czekał, aż się złamię. Aż przypomnę sobie, ile wspólnych lat mamy za sobą. Aż zacznę błagać o wyjaśnienia, o powrót, o normalność. Ale ta kobieta, która by to zrobiła, umarła wtedy, kiedy on spędzał wieczory na delegacji, wysyłając słodkie wiadomości innym.
Spakował rzeczy szybko, chaotycznie. Widziałam, jak po raz pierwszy od dawna naprawdę się śpieszy, ale nie po to, żeby zdążyć na spotkanie czy do pracy. Po to, żeby uciec przed własnym wstydem. Kiedy podniósł torbę, zatrzymał się jeszcze w progu.
"Mogę tu wrócić… kiedyś? Porozmawiać?"
"Możesz spróbować. Drzwi są. Ale nie obiecuję, że je otworzę."
Chciał coś powiedzieć, ale słowa ugrzęzły mu w gardle. Wyszedł, a echo jego kroków toczyło się po klatce schodowej jak coś ostatecznego.
Zostałam sama w pustym mieszkaniu. Usiadłam przy stole, tam gdzie jeszcze godzinę temu siedziała ta dziewczyna. Przesunęłam dłonią po blacie, jakby chciałam upewnić się, że to wszystko jest prawdziwe. var adsinserter = adsinserter || {}; adsinserter.tags = ['fulladsnew'];