Mam 63 lata. Przez wiele lat byłam żoną, matką, pracownicą urzędu. Potem wdową. Owdowiałam w wieku 56 lat, nagle. Zawał. Mój mąż, Andrzej, był cichy, solidny, zawsze obecny. Zniknął w kilka godzin. Po pogrzebie dzieci – Marta i Krzysiek – przez chwilę byli blisko. Ale potem wrócili do siebie, do swoich spraw, rodzin, pracy. Zostali mi sąsiedzi, książki i ogródek na działce.

Nie narzekałam. Naprawdę. Nauczyłam się samotności. Codzienność miała swoje rytuały: poranna herbata, zakupy, spacer do parku, czasem kino w pojedynkę. I tak mijały tygodnie.

Aż pewnego dnia, zupełnie zwyczajnego, w przychodni, w kolejce do lekarza, ktoś się do mnie uśmiechnął. Mężczyzna, może kilka lat starszy ode mnie. Krzysztof. Później powiedział, że zwrócił uwagę na mój szalik w groszki – "bo wyglądał wesoło jak Pani". Uśmiechnęłam się wtedy tylko grzecznie, ale gdy spotkaliśmy się drugi raz w tej samej przychodni, zaczęliśmy rozmawiać.

Od słów przeszliśmy do herbaty, potem do spacerów. Wiosna pachniała intensywniej niż zwykle. Czułam się lekka, młodsza, trochę zawstydzona i trochę zaskoczona. Krzysztof był wdowcem, tak jak ja. Miał ciepły głos, znał się na muzyce i często opowiadał o podróżach, na które kiedyś jeździł z żoną.

Po raz pierwszy od lat ktoś mnie słuchał nie jako "mamę", nie jako "sąsiadkę z parteru", tylko jako kobietę. Postanowiłam powiedzieć dzieciom. Najpierw Marcie. Zamilkła po drugiej stronie słuchawki.

"Naprawdę, mamo? Facet z przychodni? A może on czegoś od ciebie chce?"

Potem Krzysiek. Roześmiał się.
"Ty, zakochana? Mamo, przecież ty nawet nigdy nie lubiłaś chodzić na randki. Po co ci to? Seriale ci się skończyły?"

Jakby uczucia miały datę ważności. Jakby z wiekiem należało już tylko gotować rosół i robić nalewki.

Z początku próbowałam tłumaczyć.
"To nie chodzi o zakochanie, dzieci. Po prostu… dobrze mi się z nim rozmawia. Czuję się przy nim… widziana."

Marcie aż drgnął głos.
"Ty jesteś naiwna. Mężczyzna, który zagaduje wdowę w przychodni, to nie jest historia z komedii romantycznej. Chce cię wykorzystać. Może się pod ciebie podpiąć, może chce pieniędzy. Albo żebyś mu coś zapisała. Mamo, bądź rozsądna."

Nie odpowiedziałam. Ale coś we mnie zwiędło.

Zaczęli się zachowywać dziwnie. Marta kilka razy zasugerowała, że może powinnam z nią pojechać do notariusza i "zrobić porządek z dokumentami". Krzysiek zapytał, czy Krzysztof ma wnuki, "bo może chce się szybko urządzić".

Nie poznawałam ich. Ani tego tonu, ani tej podejrzliwości. To przecież moje dzieci. A jednak ich spojrzenia nagle stały się zimne, jakby patrzyli na mnie nie jak na mamę, tylko jak na staruszkę, która nie zna się na świecie.

Zaczęłam się wycofywać. Wymówki, uniki, nieodpisane wiadomości do Krzysztofa. Mówiłam sobie, że może faktycznie to głupie. Że przecież jestem starsza, że to się źle skończy. Ale czułam się coraz bardziej samotna.

Któregoś wieczoru siedziałam przy kuchennym stole z kubkiem herbaty i słuchałam radia. W wiadomościach mówili o parze, która w wieku 80 lat wzięła ślub. Głos w radiu brzmiał ciepło, z nutą podziwu. A ja pomyślałam: Dlaczego ktoś z zewnątrz potrafi ucieszyć się z ich szczęścia, a moje własne dzieci – nie?

Na stole leżała karteczka z numerem Krzysztofa. Nie dzwonił już, wiedząc, że nie odbieram. Ale nie skasował mnie. Nie miał pretensji. Po prostu… czekał.

Wzięłam telefon i napisałam: "Czy zaproszenie na sobotni spacer nadal aktualne?"

Odpisał po minucie: "Oczywiście. Czekałem tylko, aż znów będziesz miała ochotę się uśmiechnąć."

Spotkaliśmy się przy fontannie w parku. Siedzieliśmy na ławce, patrząc na ludzi. Mówił spokojnie. Nic nie wypytywał. W pewnym momencie dotknął delikatnie mojej dłoni i powiedział:

"Wiesz, nie jesteś dla mnie żadnym obowiązkiem. Po prostu… dobrze mi z tobą. I nie musisz się nikomu z tego tłumaczyć."

I wtedy coś we mnie puściło. Nie płakałam. Ale zrobiło mi się lekko. Jakby po latach ktoś pozwolił mi w końcu oddychać normalnie.

Dziś spotykamy się regularnie. Nie mieszkamy razem. Nie mówimy o przyszłości. Czasem idziemy do kina, czasem po prostu siedzimy u niego na balkonie i patrzymy na światła miasta.

Dzieci? Nadal nie pytają. Marta na urodzinach rzuciła tylko:
"Widzę, że dalej się z nim spotykasz… No cóż. Jeśli ci z tym dobrze."

A ja odpowiedziałam spokojnie:
"Tak. Dobrze. I wreszcie to moje ‘dobrze’ nie musi być wasze."

Zasługuję na miłość. Bez względu na metrykę. Bez względu na cudze opinie.
I już nigdy nie pozwolę sobie wmówić, że moje serce przestało mieć znaczenie, tylko dlatego, że mam siwe włosy.