Nie bałam się starości. Bałam się tego, że stanę się nikomu niepotrzebna. Że nikt nie zapyta mnie o zdanie. Że będę budzić się rano i nie będę miała powodu, żeby wstać z łóżka.
Pracowałam jako bibliotekarka przez czterdzieści dwa lata. Uwielbiałam tę pracę - zapach książek, rozmowy z młodzieżą, porządkowanie katalogów.
Miałam swój rytm, ludzi, których znałam, ścieżki, które prowadziły mnie do tramwaju, kiosku, piekarni. Dni były przewidywalne, ale w tym było coś bezpiecznego.
Gdy nadszedł moment przejścia na emeryturę, wszyscy życzyli mi „dużo odpoczynku". Dostałam kwiaty, bon do sklepu z ceramiką i uścisk pani dyrektor. Wróciłam do domu i usiadłam przy stole. Cisza była zupełnie inna niż ta, którą znałam wcześniej. To nie była cisza spokoju - to była pustka.
Na początku cieszyłam się z wolnego czasu. Odsypiałam poranki, których przez lata nie miałam, robiłam ciasta, których nie jadłam, bo nie miał kto przyjść na herbatę. Zadzwoniła raz córka, raz syn, ale oni mieli swoje sprawy. Wnuki? Też zajęte - szkoła, treningi, życie.
Zaczęły mnie boleć plecy. Potem głowa. Lekarz powiedział, że wszystko w porządku - "to po prostu organizm przechodzi w inny tryb". Tylko że mój tryb przypominał zawieszenie.
Wstawałam rano i parzyłam herbatę. Siadałam w kuchni i patrzyłam przez okno. Kiedyś lubiłam patrzeć na ludzi - teraz czułam, że tylko obserwuję, nie biorę udziału. Byłam przezroczysta.
Wtedy wydarzyło się coś małego, ale ważnego.
W poniedziałek, gdy wracałam ze sklepu, zobaczyłam na drzwiach klatki ogłoszenie: "Biblioteka osiedlowa poszukuje wolontariuszy do popołudniowych zajęć z dziećmi. Czytanie bajek, pomoc w pracach plastycznych."
Nie wiem, czemu zrobiłam zdjęcie tego ogłoszenia. W domu długo się wahałam, ale w końcu zadzwoniłam. Odebrała młoda dziewczyna, bardzo miła. Zapytała, czy mogłabym przyjść w środę, na próbne spotkanie.
Przyszłam. W bibliotece pachniało tak samo jak kiedyś - kurzem, papierem i ciszą. Na podłodze siedziała grupa dzieci, rozgadanych, uśmiechniętych. Pani Asia - ta, która odebrała mój telefon - podała mi książkę i powiedziała:
- Jeśli ma pani ochotę, może pani spróbować przeczytać fragment. Zobaczymy, jak dzieci zareagują.
Głos trochę mi drżał, ale po kilku zdaniach dzieci słuchały jak zaczarowane. Patrzyły szeroko otwartymi oczami, śmiały się, a jeden chłopiec nawet zapytał: "A przyjdzie pani jutro?"
Tego dnia wróciłam do domu lżejsza.
Zaczęłam przychodzić regularnie. Najpierw raz w tygodniu, potem dwa. Czytałam dzieciom bajki, pomagałam im wycinać papierowe smoki, raz nawet uczyliśmy się piosenki o pszczole. Zaczęły mówić do mnie "pani Basiu", czasem przynosiły mi laurki.
Jedna dziewczynka powiedziała kiedyś:
- Jak pani czyta, to się robi tak ciepło, jakby to była bajka mojej babci.
Zadzwoniłam do córki. Powiedziałam, że zaczęłam działać jako wolontariuszka. Milczała przez chwilę, a potem powiedziała:
- Mamo, chyba nigdy nie słyszałam cię tak zadowolonej.
Zaczęłam znów wstawać z planem. Wybierałam ubrania, malowałam się delikatnie, kupiłam nowy notes. Miałam powód, żeby być - i to wystarczyło.
Nie zmieniłam świata. Ale mały świat kilkorga dzieci - i mój własny - zmienił się bardzo.
Dziś wiem, że to nie wiek decyduje o tym, czy jesteśmy potrzebni. Tylko my sami - jeśli damy sobie szansę.