Przez lata miałam wrażenie, że żyję z niewidzialnym ciężarem przywiązanym do szyi. Nikt go nie widział, nikt nawet o nim nie wspominał - poza mną. Był ze mną rano, gdy budziłam się w pustym już domu, i wieczorem, gdy wycierałam kurz z ramek ze zdjęciami mojej córki.

"Nie jestem dobrą matką" - powtarzałam sobie w myślach niczym modlitwę. Zbyt często krzyczałam, zbyt rzadko słuchałam, za mało przytulałam, za dużo wymagałam. Tak mi się wydawało. Tak przez lata postrzegałam siebie.

Pamiętam pewien wieczór sprzed lat, kiedy Ola była jeszcze mała. Mąż był w delegacji, a ja, zmęczona, zdenerwowana po całym dniu, nie potrafiłam zapanować nad emocjami. Ola rozbiła swój ulubiony kubek, a ja nakrzyczałam na nią tak głośno, że potem sama się popłakałam.

Do dziś pamiętam jej przestraszone oczy. Całą noc siedziałam przy jej łóżku, głaszcząc ją po włosach, gdy już spała.

"Nigdy nie będę taką matką jak trzeba" - myślałam wtedy. Ten głos nie ucichł przez lata. Towarzyszył mi przez całe jej dzieciństwo i dorastanie, przez kłótnie o szkołę, chłopaków, wybory życiowe, nawet wtedy, gdy Ola już dorosła i wyprowadziła się do własnego mieszkania.

Wiedziałam, że ją kocham. Ale nie umiałam tej miłości pokazać tak, jak powinnam. Wydawało mi się, że ciągle robię coś źle. Że jestem matką z niedoskonałej bajki. Bywały dni, gdy patrzyłam w lustro i widziałam w sobie tylko zmęczoną kobietę, której nie udało się być dla dziecka najlepszym wsparciem.

Zazdrościłam innym matkom ich relacji z córkami - wspólnych wyjazdów, rozmów, uścisków. Nasze spotkania były miłe, ale powierzchowne. Zawsze czułam w nich jakiś dystans. Czas płynął. Ola dorosła, zaczęła swoje życie, znalazła pracę, założyła rodzinę. Ja zostawałam coraz częściej sama, z czasem i własnymi wspomnieniami. Gdy rozmawiałyśmy przez telefon, pytałam o zdrowie, o pracę, o wnuczkę.

Ale nigdy nie pytałam o to, co naprawdę czuła. Nie umiałam. Może bałam się usłyszeć prawdę? Może podświadomie wolałam żyć z poczuciem winy niż usłyszeć, że rzeczywiście ją skrzywdziłam?

Pewnego dnia Ola zadzwoniła i zaproponowała wspólny weekend - tylko we dwie, bez dzieci, bez męża, bez obowiązków. Zgodziłam się z zaskakującą ulgą, choć w środku już pojawił się strach. Co jeśli rozmowa zejdzie na przeszłość? Co jeśli usłyszę to, czego zawsze się obawiałam?

Spotkałyśmy się w niewielkiej, rodzinnej kawiarni, gdzie kiedyś chodziłyśmy na lody. Z początku było jak zwykle - rozmowy o codzienności, o pracy, o pogodzie. Dopiero wieczorem, gdy siedziałyśmy na kanapie w domu, a za oknem zaczęło padać, Ola nagle spojrzała na mnie inaczej.

- Mamo, czy ty naprawdę wierzysz, że byłaś złą matką?
Zatkało mnie. Przez chwilę nie wiedziałam, co powiedzieć. Poczułam, jak gardło ściska mi żal.
- Czasami tak - przyznałam szczerze. - Myślę o tym, ile razy zawiodłam. Ile razy cię skrzywdziłam. Jak wiele rzeczy mogłam zrobić lepiej.

Ola pokręciła głową.
- Mamo, ja pamiętam zupełnie inne rzeczy.

Popatrzyłam na nią z niedowierzaniem, bo nigdy nie mówiła o naszych relacjach wprost.
- Pamiętam, jak siedziałaś całą noc przy moim łóżku, kiedy miałam gorączkę. Jak czytałaś mi książki, kiedy byłam chora. Jak szyłaś mi przebranie na bal, mimo że nie umiałaś szyć. Jak piekłaś ciasto na moje urodziny i zawsze zostawiałaś mi do wylizania miskę po kremie.

Zaczęła wymieniać drobiazgi, które dla mnie były niczym, a dla niej były wszystkim.
- Pamiętam, że zawsze mogłam do ciebie zadzwonić, kiedy było mi źle. Że broniłaś mnie przed babcią, gdy się czepiała. Że płakałaś ze mną po moim pierwszym rozstaniu.
Słuchałam jej i z każdą chwilą czułam, jak gdzieś w środku rozpuszcza się ten twardy, zimny kamień, który nosiłam przez lata.

Ola złapała mnie za rękę.
- Nigdy nie byłaś idealna. Ale nie musiałaś być. Byłaś moją mamą. To wszystko, czego potrzebowałam.

Poczułam, jak napływają mi łzy do oczu. Nie pamiętam, kiedy ostatnio płakałam z ulgi, a nie z żalu. Przytuliłam ją.
- Dziękuję - wyszeptałam.
- Ja też dziękuję, mamo. Za wszystko.

Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. W głowie przewijały mi się obrazy z dzieciństwa Oli - te dobre, o których zapomniałam, bo zbyt często skupiałam się na własnych błędach. Po raz pierwszy od lat poczułam ulgę. Prawdziwą. Zrozumiałam, że nigdy nie byłam złą matką. Byłam po prostu sobą - kobietą, która kochała najlepiej, jak potrafiła.

Od tamtego weekendu nasze relacje zmieniły się. Przestałam się bać zadzwonić do córki i zapytać, jak się czuje, nie tylko z grzeczności, ale naprawdę - z serca. Spotykamy się częściej, rozmawiamy szczerze, przytulamy się bez powodu. Ola mówi mi czasem, że jest ze mnie dumna - a ja, po raz pierwszy w życiu, naprawdę w to wierzę.

Zaczęłam też dbać o siebie - nie tylko dla niej, ale wreszcie także dla siebie samej. Chodzę na spacery, piekę ciasto tylko dla siebie, słucham ulubionej muzyki z młodości. Czasem patrzę w lustro i widzę już nie zmęczoną kobietę, tylko mamę, która przetrwała wszystko i na końcu usłyszała najważniejsze słowa.

Dziś wiem, że nie trzeba być idealną matką, żeby być kochaną. Wystarczy być wystarczająco dobrą. I pozwolić sobie czasem na oddech - bez winy, bez żalu, z wdzięcznością za wszystko, co się udało. var adsinserter = adsinserter || {}; adsinserter.tags = ['fulladsnew'];