Wiedziałam, że ten moment w końcu nadejdzie. Śmierć mamy była spokojna, bez bólu, w śnie - dokładnie tak, jak zawsze mówiła, że chciałaby odejść.
Ale to nie znaczy, że byłam gotowa. Przez trzy dni chodziłam po jej pustym mieszkaniu w milczeniu, nie mogąc się zmusić do spakowania choćby jednej rzeczy.
Czwartego dnia weszłam do kuchni. To była jej przestrzeń, pachnąca cynamonem, kawą i konfiturą z porzeczek. Zaczęłam porządkować szafki, układać talerze w kartony.
Kiedy otworzyłam szufladę pod zlewem, myślałam, że znajdę tam tylko stare ściereczki. Zamiast tego zobaczyłam płócienną torbę. W środku - kilkanaście listów, starannie związanych sznurkiem. Na kopertach - jedno imię: "Michał".
Przez chwilę siedziałam na podłodze, trzymając je na kolanach. Znałam niemal całe życie mojej matki. Albo tak mi się wydawało. Po śmierci ojca nie miała nikogo. Nigdy nie wspominała o żadnym Michale. Nigdy nie mówiła o żadnej młodzieńczej miłości, o romansie, o czymkolwiek, co miałoby związek z uczuciami.
Ostrożnie rozwiązałam sznurek. Pierwszy list datowany był na 1972 rok. „Najdroższa Haniu, twoje milczenie boli mnie bardziej, niż kiedykolwiek przypuszczałem…" - zaczynał się. Czytałam go jak w transie.
Listy były pełne tęsknoty, czułości, bólu. Michał pisał o ich wspólnych chwilach nad jeziorem, o planach, które nie doszły do skutku, o tym, że wyjechał, bo musiał - ale nigdy nie przestał jej kochać.
Było ich trzynaście. Ostatni z 1978 roku. W żadnym z nich nie było odpowiedzi. Tylko jego słowa, jego nadzieje i zawiedzione marzenia. Serce ścisnęło mi się, kiedy dotarłam do końca. Nie mogłam zrozumieć - kim był? Dlaczego nic mi o nim nie powiedziała? Czemu nie odpisała?
Zaczęłam przeszukiwać dokumenty, stare zdjęcia, notatki. W jednym z albumów znalazłam fotografię: mama, młoda, uśmiechnięta, trzymająca za rękę mężczyznę w okularach. Na odwrocie: „Mazury 1971 – Hania i Michał". To był on. Uśmiechał się do obiektywu jak ktoś, kto wierzy, że całe życie dopiero się zaczyna.
Wieczorem zadzwoniłam do cioci – siostry mamy. Nigdy nie były szczególnie blisko, ale może ona coś wiedziała.
– Michał? – powtórzyła zaskoczona. – Oczywiście, że pamiętam. Mama twoja była w nim zakochana po uszy. Ale ich rodzice nie chcieli się zgodzić na ten związek. Twój dziadek uważał, że Michał to lekkoduch. Zmusili ją do zerwania kontaktu.
– A potem?
– A potem poznała twojego ojca. Michał wyjechał, słuch po nim zaginął.
Czułam się, jakbym odkryła zupełnie inną kobietę. Nie moją mamę, tylko kogoś zupełnie obcego. Kogoś, kto kiedyś miał marzenia, kto pisał listy, kto czekał - i być może cierpiał całe życie w ciszy.
Następnego dnia pojechałam do urzędu. Z pomocą archiwistki udało mi się ustalić nazwisko Michała. Potem - adres. Mieszkał niedaleko, w tym samym województwie. Nie byłam pewna, co chcę zrobić. Ale czułam, że muszę zamknąć tę historię. Albo przynajmniej ją dopełnić.
Drzwi otworzyła kobieta w średnim wieku. Powiedziałam, kim jestem. Że szukam Michała. Zamilkła.
– To mój ojciec. Zmarł rok temu.
Wcisnęła mi do rąk kopertę.
– Pisał do Hanny list. Nigdy go nie wysłał. Znalazłam go po jego śmierci. Nie wiedziałam, co z nim zrobić. A teraz chyba wiem.
Wróciłam do mieszkania mamy, trzymając list w rękach jak skarb. „Haniu, życie bez ciebie było jak książka bez zakończenia…" - zaczynał się. Pisał, że przez całe lata wracał do tamtych dni. Że żałuje, że nie walczył mocniej. Że nigdy nie przestał wierzyć, że jeszcze się spotkają. Może w innym czasie. Może w innym życiu.
Zamknęłam list. Spojrzałam na kuchenne okno, przez które mama zawsze patrzyła na świat, robiąc poranną kawę. Może nigdy nie zapomniała. Może ta cisza, którą tak dobrze znałam, była po prostu smutkiem, którego nie umiała nazwać.
Tego dnia spakowałam jej rzeczy spokojniej. Już nie byłam tylko córką, która traci matkę. Byłam kobietą, która właśnie odkryła jej serce. I nauczyła się, że nawet największa bliskość nie daje nam prawa wierzyć, że wiemy o kimś wszystko. Czasem dopiero po śmierci zaczynamy naprawdę słuchać.