Dzień był zupełnie zwyczajny. Wróciłam z zakupów, rozpakowałam torby, wstawiłam wodę na herbatę. Miałam w planach spokojny wieczór z książką.

Telefon zadzwonił, kiedy właśnie rozplątywałam reklamówkę z warzywami. Spojrzałam na ekran - numer nieznany. Już miałam odrzucić, ale coś mnie tknęło. Odebrałam.

- Czy ty też czasem o mnie śnisz? - zapytał męski głos, niski, spokojny, z lekkim drżeniem.

Zamarłam. Nie odpowiedziałam od razu. Przez długą chwilę panowała cisza. W głowie przetaczały się wspomnienia, obrazy, niedokończone rozmowy, które nigdy nie miały mieć kontynuacji. Tylko jedna osoba mogła zadać to pytanie. I tylko jednej osobie wybaczyłabym to milczenie przez tyle lat.

- Michał? - szepnęłam.

Usłyszałam westchnienie ulgi. Potem kilka zdań o tym, jak długo się zastanawiał, czy dzwonić. O tym, że numer zapisał dawno temu, ale nigdy nie miał odwagi go wybrać. O tym, że śniłam mu się trzy noce z rzędu, a kiedy się obudził dziś rano, poczuł, że musi się odezwać. Bo może właśnie teraz, po tylu latach, los daje mu drugą szansę.

Odsunęłam kubek z herbatą, usiadłam przy stole. Ręce mi się trzęsły. Michał. Moja pierwsza miłość. Miałam dziewiętnaście lat, on był trochę starszy. Spotykaliśmy się przez całe liceum, potem przez dwa lata studiów.

Był czuły, zabawny, marzycielski. Chciał podróżować, pisać książki, żyć inaczej niż jego ojciec — urzędnik z teczką i harmonogramem życia. Ale pewnego dnia po prostu zniknął. Bez pożegnania. Bez słowa. Pamiętam ten chłód w klatce schodowej, kiedy dzwoniłam do jego drzwi, i ciszę, która nie miała wyjaśnienia.

Minęły dekady. Wyszłam za mąż, urodziłam dzieci. Potem rozwód. Michał był jak cichy kamień w kieszeni mojego życia — obecny, ale nieobciążający. Myślałam o nim rzadko, ale intensywnie. Co robił? Czy też się ożenił? Czy kiedykolwiek żałował?

Teraz ten głos — starszy, bardziej zmęczony, ale nadal jego — przywracał wszystko. I nie wiedziałam, co powiedzieć.

Rozmawialiśmy przez godzinę. Potem drugiego dnia znowu. Trzeciego umówiliśmy się w kawiarni, której wcześniej nie znałam, ale którą wybrał on — bo "wydaje się spokojna, a my potrzebujemy spokoju".

Kiedy wszedł, serce mi zadrżało. Był siwy, szczuplejszy, inaczej się poruszał. Ale kiedy się uśmiechnął — zobaczyłam chłopaka sprzed lat. Usiadł naprzeciwko i przez chwilę patrzyliśmy na siebie bez słów.

- Dlaczego wtedy nie przyszedłeś, nie wyjaśniłeś? - zapytałam, zanim zamówiłam kawę.

- Bałem się. Że cię zawiodę. Że nie będę tym, kogo chciałaś kochać. Zamiast walczyć, uciekłem. Potem było tylko trudniej wrócić.

Opowiadał o życiu w innym mieście, małżeństwie, które skończyło się po dziesięciu latach, o pracy, która dawała mu pieniądze, ale nie sens. O tym, że dopiero teraz, po sześćdziesiątce, zaczął rozumieć, czego mu brakowało.

Nie robiłam mu wyrzutów. Nie umiałabym. Może dlatego, że nie czułam w nim obcego człowieka. Raczej kogoś, kto przetrwał podobną drogę i teraz stoi obok mnie — trochę niepewny, ale gotowy na jeszcze jedno spotkanie z życiem.

Po dwóch tygodniach tych rozmów zaprosił mnie na spacer po starym parku, gdzie kiedyś całowaliśmy się na ławce pod kasztanem. Ławki już nie było. Ale kasztan nadal rósł.

- Wiesz - powiedział - ja nie wiem, co będzie. Ale chcę cię znać na nowo. Bez wielkich obietnic. Po prostu… być blisko.

Uśmiechnęłam się. Dotknęłam jego dłoni. Nie szukałam już wielkiej miłości. Ale znalazłam coś więcej — zrozumienie, ciepło, spokój.

Może czasem trzeba lat, śmiechu i łez, nieudanych związków i pustych nocy, żeby jedno pytanie zadane przez telefon mogło zmienić wszystko.

I może nie ma znaczenia, ile masz lat, jeśli w środku nadal jesteś gotowa powiedzieć "tak". var adsinserter = adsinserter || {}; adsinserter.tags = ['fulladsnew'];