Historię angielskiego dziennikarza Brandona Grimshawa nie można nazwać inaczej niż historią współczesnego Robinsona. Jedyna różnica polega na tym, że Brandon sam wybrał samotność.
Po długiej podróży do Afryki wrócił do domu i zaczął szukać mieszkania. Wciąż niezdecydowany Anglik wyjechał na wakacje na Seszele. Archipelag składa się z ponad stu wysp, z których dwie trzecie są niezamieszkane.
Podczas rejsu statkiem zobaczył wyspę o powierzchni 0,089 kilometra i zdał sobie sprawę, że znalazł swój przyszły dom. Tak więc w 1962 roku, w wieku 36 lat, Grimshaw przeniósł się na archipelag i został gospodarzem wyspy Muayenne. Poprzedni właściciel zażądał 8 tysięcy funtów brytyjskich, co w tamtym czasie było równowartością 13 tysięcy dolarów.
Mężczyzna przez całe życie budował swój osobisty raj. Tylko jeden stały asystent, Rene Lafortune, przybywał z sąsiedniej wyspy, aby pomóc Brandonowi. Dzięki ich wysiłkom opuszczona wyspa zamieniła się w kwitnący ogród z drzewami owocowymi i tysiącami ptaków. Aby przyciągnąć ptaki na wyspę, mężczyźni posadzili ponad 16 tysięcy palm.
Anglik wykonał niesamowitą robotę ratując gigantyczne żółwie. Stworzył komfortowe warunki rozmanażania dla zagrożonych zwierząt morskich.
Bogaci ludzie nie raz chcieli kupić kwitnącą życiem tropikalną wyspę, jeden z książąt saudyjskich zaoferował nawat 50 milionów dolarów. Ale Grimshaw wybrał inny cel, w 2006 roku Muayenne otrzymało status parku narodowego. Po śmierci 86-letniego właściciela, w 2012 roku dozorca utrzymuje porządek na wyspie, pobiera też opłatę za krótkoterminowe wycieczki. Zgodnie z regulaminem nie ma noclegu dla odwiedzających.
Jak przyznał sam Grimshaw, wiedział o legendzie, że pirackie skarby zostały zakopane gdzieś we głębi wyspy. Przez chwilę nawet próbował ich szukać.
Od 2007 roku, po śmierci Rene, Anglik mieszkał na wyspie zupełnie sam. Według Brandona Grimshawa nigdy nie czuł się samotny na wyspie. Samotności doświadczył tylko raz, kiedy został zmuszony do spędzenia nocy w schronisku dla bezdomnych.
Główne zdjęcie: lemurov.net