Nigdy nie sądziłam, że w wieku sześćdziesięciu pięciu lat znów będę nastawiać budzik na siódmą rano. Wychowałam dwoje dzieci, doczekałam się emerytury, w końcu miałam czas na swoje pasje, książki, może krótkie wyjazdy.

Marzyłam o długich śniadaniach na balkonie, ciszy i herbacie z cytryną, o powolnych spacerach po parku. Los miał jednak zupełnie inne plany.

Wszystko zaczęło się niewinnie. Córka zadzwoniła pewnego wieczoru, jej głos był zmęczony, wyraźnie zmartwiony. "Mamo, tylko na kilka tygodni, dopóki nie ogarniemy pracy z Pawłem i nie znajdziemy nowej opiekunki.

Ty wiesz, jak dzieci za Tobą przepadają… A ja już nie mam siły." Oczywiście, zgodziłam się bez wahania. Przecież od zawsze byłam tą, która pomaga - jak odmówić własnemu dziecku?

Pierwsze dni były pełne radości. Wnuki przybiegały do mnie z uśmiechem, ściskały mnie za szyję, opowiadały o szkole i kolegach. Gotowałam im zupy, piekłam ciasta, odprowadzałam do szkoły i na zajęcia dodatkowe. Wieczorami zmęczona siadałam w fotelu, ale serce rosło mi z dumy, że jestem im potrzebna.

Z biegiem czasu "chwilowa" pomoc zamieniła się w codzienność. Minęły tygodnie, potem miesiące. Zamiast kawy z przyjaciółką - śniadania, szykowanie plecaków, sprawdzanie zeszytów. Zamiast ćwiczeń na jogę - biegi po zakupy i odbieranie dzieci z zajęć. Zamiast rozmów o filmach - przepychanki przy stole, kłótnie o tablet, rozmowy o tym, kto zapomniał odrobić lekcje. Miałam coraz mniej czasu dla siebie, a coraz więcej obowiązków, które nie miały końca.

Na początku cieszyłam się, że mogę pomóc, że nie jestem "babcią do albumu", tylko prawdziwą częścią ich życia. Ale z tygodnia na tydzień coraz częściej łapałam się na tym, że czuję się zmęczona, rozdrażniona, czasem po prostu smutna.

Zaczęłam mieć wrażenie, że moje dzieci już nie dziękują - a traktują moją obecność jak oczywistość. Gdy raz zasugerowałam, że chciałabym wyjechać na kilka dni nad morze, usłyszałam tylko: "Mamo, ale kto wtedy zajmie się dziećmi? Chyba nie zostawisz nas na lodzie?"

Pewnego dnia, podczas obiadu, usłyszałam rozmowę córki z zięciem. "Dobrze, że mama tu jest. Bez niej byśmy sobie nie poradzili. W sumie to jakby była częścią etatu…" Zaśmiali się oboje, nieświadomi, że stoję za drzwiami i słyszę każde słowo. Poczułam wtedy coś dziwnego - jakby moja miłość i chęć pomocy zamieniła się w obowiązek, który już nikogo nie cieszy.

Coraz częściej zadawałam sobie pytanie: czy tak będzie już zawsze? Czy jeszcze mogę mieć własne życie, czy już zawsze będę tylko "babcią na pełen etat"? Zaczęłam tęsknić za spokojem, za zwykłą samotnością, za czasem tylko dla siebie. Przypominałam sobie moje dawne pasje - książki, kino, rozmowy z koleżankami, plany na emeryturę. Wszystko to gdzieś zniknęło.

Próbowałam rozmawiać z córką. Mówiłam jej, że jestem zmęczona, że chciałabym czasem odpocząć, pojechać do sanatorium, wyjechać na wycieczkę. "Mamo, przecież nie musisz tak dużo pomagać - ale sama widzisz, jak bardzo dzieci Cię potrzebują!" - odpowiadała i jakby nie słyszała moich prawdziwych słów. Zięć był jeszcze bardziej bezpośredni: "Babcia to babcia - zawsze powinna być blisko wnuków."

Długo zastanawiałam się, co zrobić. Czy odejść? Zostawić ich samych z codziennością, która czasem mnie przerastała? A może po prostu nauczyć się stawiać granice? W końcu zdecydowałam się na szczerość. Pewnego wieczoru, kiedy wnuki już spały, usiadłam z córką i zięciem przy stole. Powiedziałam, że kocham wnuki i chcę być częścią ich życia, ale nie mogę być na każde zawołanie. Że mam własne potrzeby, marzenia, że chcę przeżyć resztę życia także dla siebie.

Nie była to łatwa rozmowa. Było trochę łez, trochę wyrzutów. Przez kilka dni w domu panowała napięta atmosfera, jakby wszyscy musieli przyzwyczaić się do nowego układu. Ale z czasem przyszło zrozumienie. Córka zaczęła szukać pomocy na zewnątrz, zięć przejął część obowiązków. Ja znów zaczęłam umawiać się z koleżankami na kawę, zapisałam się na zajęcia artystyczne w domu kultury.

Dziś już wiem, że bycie babcią to wielki dar, ale też odpowiedzialność - przede wszystkim wobec samej siebie. Wiem, że mam prawo mieć własne życie i marzenia - nie tylko być "babcią na zawołanie". Nie żałuję, że postawiłam granice, bo dzięki temu odzyskałam równowagę i radość. Mam nadzieję, że dzieci kiedyś zrozumieją, że szczęśliwa babcia to lepsza babcia - i warto o to zawalczyć. var adsinserter = adsinserter || {}; adsinserter.tags = ['fulladsnew'];